poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział 7 - ostatni


IKER

Priviet! Iker (To po naszemu znaczy Cześć!)
Nazywam się Sonja i mam szesnaście lat. Mimo że jestem dziewczyną, chciałam do ciebie napisać jak bardzo cię podziwiam i jak dużym wzorem dla mnie jesteś. Pochodzę z Rosji, z Sankt Petersburga. Piłkę nożną uwielbiam od małego i można powiedzieć, że to tata wpoił mi do niej miłość. Od roku jestem wielką fanką Realu Madryt, a w szczególności ciebie.
Jesteś dla mnie kimś naprawdę fantastycznym! Prawdziwym idolem.
Tutaj w Rosji, czasem brakuje mi kibiców zapatrzonych w sport. Tutaj liczy się krew z krwi.

Pół roku temu zginął mój brat. Był dla mnie wszystkim, a najgorsze jest to, że umarł, bo ratował mnie. Obiecałam mu, że nie pójdę na mecz z Kazaniem. Zawsze to on mnie na nie zabierał, ale tym razem powiedział, że ma coś do załatwienia. Oczywiście go nie słuchałam, a Kazańczycy mnie złapali pod stadionem i próbowali go szantażować. Zginął podczas ulicznej bijatyki tego samego wieczora, kiedy to ja podpaliłam ich auta.
Strasznie za nim tęsknię i nadal nie mogę uwierzyć w to co się stało. Jego przyjaciele nigdy mi pewnie tego nie wybaczą, ale to ja podpuściłam Kazań do tej afery i straciłam najlepszego przyjaciela. Prawie sama zginęłam gdyby nie to że całkowicie uciekłam w fanatyzm. Poświęciłam się piłce i temu by zrozumieć ten sport i pomimo że już na to za późno to chciałabym kiedyś zagrać w nogę jako zawodniczka.
Piszę do ciebie jak do mojego przyjaciela, bo w tobie widzę, dobrego Anioła! To ten El Santo o którym wszyscy mówią... Jesteś dla mnie, czy tego chcesz czy nie, Aniołem Stróżem.

Sonja – Twoja największa fanka!

-Co robisz? - odruchowo zmiąłem żółtą kartkę słysząc głos mojej ukochanej która właśnie wślizgnęła się do sypialni. Na ułamek sekundy zrobiło mi się gorąco. Musiałem nawet nie zwrócić uwagi na to, że wróciła z bankietu, a teraz czułem się jakby przyłapany na jakimś świństwie. . Zerknąłem na zegarek wskazujący godzinę pierwszą w nocy, a następnie na kartkę którą nadal ściskałem w dłoni.
-Nic – przetarłem oczy, czując że zmęczenie wdziera mi się pod powieki – Czytam sobie...
Sara stanęła na wprost szafy i ściągnęła szpilki. Nie wiedzieć czemu patrzenie na własną narzeczoną, gdy pozbywała się ubrań powodowało, że czułem się nieco zawstydzony. A przecież tak dobrze już ją znałem. Coś jednak nie pozwalało mi na nią patrzeć jak do tej pory.
-Czytasz? Od kiedy ty czytasz? - żachnęła się – Nie jesteś zmęczony? Jest pierwsza w nocy...
Mruknęła. Zupełnie nie miałem ochoty jej się tłumaczyć. W końcu ostatnie trzy godziny spędziłem na lustrowaniu listu i studiowaniu jego zawartości. Dokładnie słyszałem głos Rosjanki, która pisze nieporęcznie angielskim list do swojego idola. Któremu zwierza się i tłumaczy, a on mimo że nigdy jej nie odpowiedział, to w milczeniu wysłuchał jej problemów.
-Co czytasz? - moja narzeczona wdrapała się na łóżko, chcąc wyciągnąć mi list z ręki, ale szybko usunąłem go z pola jej widzenia.
-To list! Miłosny! - zawołała, a ja parsknąłem.
-Zwariowałaś? - zaśmiałem się, na co się naburmuszyła. Pocałowałem ją delikatnie w usta, na co humor wyraźnie jej się poprawił, równocześnie ładując pomiętą kartkę pod poduszkę – Lepiej?
Pokręciła przecząco głową. Odwróciła się i wskazała na elegancką kolię na jej obojczyku. Posłusznie odpiąłem ozdobę i pogładziłem jej delikatną skórę.
Sara zniknęła w łazience na kwadrans, dzięki czemu miałem czas na to by tym razem zabunkrować już list w swojej szafce nocnej.
Jakiś czas później znowu się pojawiła, ale o liście już nie wspomniała. Ułożyła się obok mnie przysuwając bliżej tak, że jej głowa spoczywała na mojej klatce piersiowej.
-Kocham Cię – mruknęła ziewając lekko.
-Ja też... - odpowiedziałem zamykając oczy. Przez chwilę leżeliśmy tak, a ja wsłuchiwałem się w jej równy oddech.
-Zawsze tak mówisz... - westchnęła w końcu.
Po chwili zorientowałem się, że mówi do mnie.
-To znaczy jak?
Odczekałem chwilę.
-No, nie mówisz mi, że mnie kochać. Mówisz tylko „Ja też...”. Nawet głupiego Ciebie nie mówisz...
-Dajże spokój – westchnąłem zakrywając się szczelnie kołdrą nie chcąc rozpoczynać znowu kłótni. Kochałem Sarę, ale nie miałem już siły z nią walczyć. Potrafiła naprawdę ze wszystkiego zrobić problem.
Poczułem jak jej ręka głaszcze mnie po szyi.
-Chciałabym mieć dzidziusia – pocałowała mnie delikatnie w obojczyk. Poczułem jak pot mnie oblewa. Sara czasem wpadała na podobny, głupi pomysł, ale zwykle szybko wybijałem go jej z głowy. Zresztą, co mam niby robić. Gdy tylko zbierało się jej na seks, nie miałem zbytnio pojęcia co robić. Sara brała tabletki, a równie dobrze mogłaby specjalnie przestać je brać... A nagłe bawienie się w bezpieczne gumki mogło by ją doprowadzić do szewskiej pasji.
-Mogę mieć dzidziusia? -wdrapała się na mój brzuch, a ja jęknąłem. Wcale nie miałem ochoty na seks, a dodatkowo na jej ciążę. Sara i ciąża? Już zaczynała mnie boleć głowa. Moja ukochana to chodzący tajfun i na samą myśl o jej ogromnych humorach czy zachciankach mógłbym już nie wstać nigdy z łóżka.
Przyciągnąłem ją do siebie, całując delikatnie w usta. Uwielbiałem ich czekoladowy smak i ciepło które biło od brunetki.
-Kocham Cię – mruknąłem wdychając jej delikatny zapach.
Przez resztę nocy nie mogłem spać. Sara w ciągu kilku minut zwinęła się potulnie w kłębek. Nie wiem co było tego powodem, ale tej nocy miałem w głowie milion myśli. Miliony pytań i brak odpowiedzi na którekolwiek z nich sprawiał, że czułem się całkowicie skołowany. Przetarłem oczy i spojrzałem na zegarek wskazujący godzinę pół do czwartej. Jeszcze półtorej godziny do wylotu Rosjanki z kraju. Zerknąłem na zwiniętą papeterię leżącą na ziemi obok łóżka. W jednej sekundzie dorwałem telefon przeszukując kontakty. Byłem wściekły na siebie wygrzebując się z kołdry, ale najwyraźniej nie będzie mi dane już zasnąć tej nocy.


SONJA


Uśmiechnęłam się lekko gdy taksówkarz postawił przede mną moje walizki. W hali głównej było dość tłoczno jak na czwartą nad ranem, ale udało mi się w końcu dotrzeć do punktu kontrolnego.
-Poproszę dokumenty – powiedziała kobieta płynnym angielskim, na co podałam jej białą kopertę. Kiwnęła mi głową i dała znać, że teraz powinnam odstawić już walizki.
Zajęłam miejsce na fotelach czekając posłusznie aż wywołają mój lot. Ściskając w ręku telefon, kawę którą zaparzyłam sobie jeszcze w mieszkaniu, a także książkę którą podarowały mi współlokatorki, starałam się nie zasnąć. Kiedy tylko przywołał mnie do porządku głos zapraszający na pokład udałam się wraz z tłumem do mojego wejścia.
Co właściwie wydarzyło się przez te dziesięć dni? Teraz o czwartej nad ranem, wydawało mi się to wszystko pięknym snem. Snem, którym zachłysnęłam się, a teraz przyszło mi się z niego obudzić. Był to sen tak nierealny, że aż zaczęłam bać się, że z każdym dniem wspomnienia będą się co raz bardziej zacierać. Iker Casillas, mój idol z dzieciństwa – wielka niewiadoma. Dobry, ale powściągliwy mężczyzna, który na pewno w głębi duszy, tak zupełnie prywatnie musiał być bardzo miłym człowiekiem. Francuz Varane, niesamowicie pozytywna postać, której brak będę mocno odczuwać. Jego przyjazny głos, który wspomagał mnie w tych momentach zawahania, czy to właściwe, że się znajduję we właściwym miejscu i czasie. Moje współlokatorki, które kibicowały mi co prawda rzadko wychylając nos ze swojej sypialni, a także Sebastian, który szybko zniknął, równocześnie urywając nasz kontakt.
Stałam może kolejny kwadrans obładowana swoimi rzeczami podręcznymi gdy poczułam, że ktoś mnie szturcha. Wyjęłam słuchawkę z ucha, przerywając rozmyślania nachylając się do młodego chłopaka, który palcem wskazał gdzieś w tłum. Spojrzałam na telefon który właśnie zaczął wibrować, wskazując imię Raphaela. Spojrzałam ponownie w tłum starając się go dostrzec, ale bezskutecznie. Dopiero po chwili ujrzałam go machającego z oddali. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Zaczekaj no na nas! - zawołał, a ja się uśmiechnęłam i podeszłam do barierki zwracając się do stewardessy
– Mogę jeszcze na sekundę wyjść żeby się pożegnać? - Spytałam, ale przecząco pokiwała głową-Nie da rady... Z kim jesteś? - próbowałam wypatrzeć jeszcze jakiegoś piłkarza. Dopiero po sekundzie dostrzegłem znacznie bliżej jakieś kilka metrów przede mną, Ikera Casillasa przeciskającego się przez tłumek czekający do kolejnej bramki. Umiejętnie taranował sobie drogę, aż w końcu jakaś kobieta zaczęła mu w tym pomagać.
-Co ty tu robisz? - uśmiechnęłam się lekko na jego widok, równocześnie nieco zdezorientowana. Pomachał do mnie, a ja dopiero teraz zauważyłam żółtą kartkę w jego dłoniach. Poczułam jak moje serce gwałtownie obiło mi się w piersi przyspieszając. Poczułam ten moment w którym jako zaledwie szesnastolatka naklejałam znaczek pocztowy na list, który miał nigdy nie dotrzeć we wskazany adres. List, o którym ślad zaginął, a ja nawet nie dostałam na niego odpowiedzi– Skąd ty to masz!
-Miałem to cały czas! - zawołał przez tłum. Zarzuciłam torebkę na ramię przeciskając się pod samą bramkę. Już w tym momencie byłam pod obstrzałem oczu nie tylko ludzi, ale także pracowników lotniska, ale to nie miało większego znaczenia. Pobyt w Madrycie, czy poznanie piłkarzy... nie miało to teraz takiej wagi jak fakt, że Iker Casillas ma teraz część mojej prywatności.
-To nie możliwe... Myślałam, że nigdy tego nie dostałeś. Zresztą, nie powinieneś tego czytać – poczułam, że się czerwienię, gdy tylko dotarł do bramki. Miał na oczach okulary, a na głowie kaptur, ale doskonale widziałam, że się uśmiecha, po czym zawołał coś do ochrony i zwinnym ruchem przedarł się na moją stronę. Spojrzałam na wyszczerzonego Raphe kilka metrów dalej, a następnie na bramkarza.
-Co ty robisz!? - zawołałam nieco zdziwiona i przerażona gdyż właśnie usłyszałam głos nawołujący na mój lot – Muszę już iść! Wołają mnie...
-Wiem – mruknął jedynie, a sekundę później pocałował mnie.
Nie wiem ile to trwało. Może sekundę, a może kilka godzin, ale... straciłam oddech gdy jego usta dosięgnęły moich, a ramiona przyciągnęły mnie do siebie. Jego ręka powędrowała gdzieś w moje włosy, a usta nadal nie odrywały się od moich. Jego język pieścił delikatnie podniebienie, a ja poczułam jak tysiąc myśli wręcz bombarduje moją głowę. Iker. Casillas. Całuje mnie. Lotnisko. Samolot. Sara. Hiszpania. Rosja. Wracam. Pocałunek. Co się dzieje?! Nie mogłam się pozbierać, więc odsunęłam się od niego, przerywając pocałunek całkowicie nie rozumiejąc tego co się właśnie stało.
-Przepraszam... - mruknął, a ktoś z tyłu złapał go za ramię. Nie widziałam jego oczu, ani twarzy, ale sama starałam się unikać patrzenia w jego stronę. Poprawiłam torbę na ramieniu i złapałam oddech. Ostatni raz spojrzałam na Raphaela który w tej sekundzie patrzył na nas równie mocno zdziwiony jak ja... Widziałam jego zdziwienie, a także gest ręki w kierunku włosów jakby wyraźnie analizował sytuację.
Nie do końca rozumiałam co się właśnie wydarzyło, ale posłusznie wycofałam się z tłumem w stronę korytarza.
Opadłam na fotel w samolocie, nerwowo łapiąc oddech. To najbardziej zwariowany wyjazd na tej ziemi. Ktoś, kilka miejsc przede mną kilka razy odwrócił się w moją stronę, ale przymknęłam oczy starając się odciąć od rzeczywistości.
Westchnęłam przeciągle, starając się zgrać z melodią w słuchawkach.
Tak kończy się moja historia. Historia Rosjanki która przyjeżdża do Hiszpanii, by poznać swojego idola. Odetchnęłam głęboko przypominając sobie list, który bramkarz ciągle ściskał w dłoni. A więc go miał! Nie byłam pewna od kiedy o nim wiedział, ani skąd tak nagle go wziął, ale to było mało ważne. Pocałował mnie, ale i to nie miało dla niej większego znaczenia. To było coś zupełnie innego...

THE END.

______________________________________________________________________________


KILKA FAKTÓW Z ŻYCIA S.

- Sonja pochodzi z zamożnej rodziny Rosyjskiej, jednak po tym jak zginął jej brat, rodzice czują do niej żal. Nie mogąc pogodzić się ze stratą syna, Sonja nie ma już nimi zbyt dobrego kontaktu. 

-Po powrocie do Rosji, Sonja postanowiła porozmawiać z Sebastianem. Tydzień później się zaręczyli. 

-Piła czarną, mocną kawę bez dodatku cukru. 

-Nie lubiła dzieci, ani nigdy ich nie pragnęła

- Uwielbiała biegać, ale w wieku dwudziestu pięciu lat doznała trwałej kontuzji przez którą nigdy nie wróciła do trenowania tej dyscypliny.

- W wieku dwudziestu siedmiu lat skończyła rehabilitację i skupiła się na leczeniu piłkarzy.

-Sonja bardzo długo nie mogła zaakceptować swojej osoby, dlatego za mąż wyszła dopiero mając lat dwadzieścia dziewięć. W wieku trzydziestu jeden lat urodziła córkę którą wspólnie z mężem nazwali Zoja (hiszp. Zolla) ;)


Więcej póki co, nie zdradzę... ;>

środa, 9 kwietnia 2014

Rozdział 6

SONJA
To był ten moment. Moment w którym muszę się pożegnać. Los pozwolił mi spotkać swojego idola, a teraz czas się już pożegnać.
-Na mnie już czas – mruknęłam stojąc na wprost piłkarzy – Dziękuję. To były moje najlepsze wakacje w życiu. Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczyło. Więcej niż myślicie.
-Myślałem, że się jeszcze zobaczymy – Raphael uśmiechnął się lekko.
-Wyjeżdżam jutro w południe.
-O nie nie nie – zawołał nagle łapiąc mnie za ramię – Nie możemy się w takim razie pożegnać. Odprowadzę Cię, Santo idziesz?
Bramkarz kiwnął.
Spacer powrotny zajął nam blisko trzy godziny. Spacerowaliśmy, a Raphael zadawał mi milion pytań dotyczących mnie i mojej pasji do sportu. Odpowiadałam mu grzecznie nadal pozostając w bezpiecznej barierze, nie chcąc za bardzo być wylewna. Jednak myśl, że idę właśnie u boku dwóch największych gwiazd footballu przyprawiała mnie o mętlik w głowie.
-Kiedy poszłaś na swój pierwszy mecz?
Uśmiechnęłam się lekko.
-Nie pamiętam. Tata wziął mnie na mecz jeszcze gdy miałam sześć miesięcy. Miał mnie pod bluzą i kurtką na piersi.
To była moja duma, takie przywiązanie do swojego klubu. Fakt, że to na mecze Zenitu jeździłam całe życie, zawsze i wszędzie był dla mnie bardzo istotny.
-Uwielbiam Real odkąd skończyłam piętnaście lat. Długo nie mogłam was rozgryźć więc godzinami śledziłam wasze mecze. Dla mnie to więcej niż gra, wynik to także strategia, wasz styl, pasja, oddanie...
-Tego nie da się zrozumieć jeśli się nie jest Hiszpanem – powiedział Casillas. Obserwowałam go. Czułam się zmieszana w jego obecności.
-Pewien bramkarz był dla mnie idolem. Od zawsze. Nie dlatego, że wszyscy go uwielbiali, więc ja też – mruknęłam. Czułam ogromne zmęczenie i chęć wrócenia do domu, miałam dosyć tej farsy – Uwielbiałam go, dlatego, że miał mądrość, że nigdy nie powiedział za dużo. Jego milczenie było dla mnie złotem. Ale teraz widzę, że ludzie póki mają zamknięte usta nie sprawiają wrażenia sztucznych.
Spojrzałam na niego z wyrzutem. Przez cały ten czas gdy miałam możliwość przebywania z bramkarzem cierpiałam. Patrzyłam na niego i z każdą sekundą upewniałam się, że nie jest tym za kogo go miałam.
  • Wiem, że jestem dla Pana tylko jakąś psycho fanką i to jeszcze żałosną, dziewczyneczką nie znającą życia – mruknęłam. Dopiero teraz spojrzałam mu w oczy, wyglądał na niewzruszonego, ale równie dobrze mógł nie mieć żadnych uczuć – Wydawał mi się Pan zupełnie inny.
Doszliśmy w okolice mieszkania w którym mieszkałam, więc się zatrzymałam. Byłam zasmucona obrotem spraw. Nie mogłam uwierzyć, że tak mogłam się zawieść na idolu z dzieciństwa.
-Kiedyś – spojrzałam przed siebie na park nieopodal – Kiedyś napisałam do Pana list, panie Casillas. Na swojej najładniejszej, żółtej papeterii. Napisałam tam wszystko co leżało mi na sercu. Bo był pan dla mnie idolem.
Uśmiechnęłam się delikatnie do Raphaela który wpatrywał się we mnie intensywnie.
-Cieszę się, że cię poznałam – Przytuliłam go, a on pocałował mnie w czoło dzięki czemu roześmiałam się radośnie – To dla mnie prawdziwe szczęście.
-Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze nas odwiedzisz.
Spojrzałam na el Santo i uśmiechnęłam delikatnie – Chyba pozostanę jednak fanką na odległość, jeśli pozwolicie.
Pożegnałam się i skierowałam do mieszkania. Byłam zbyt przytłoczona myślami, aby dalej rozpracowywać trudny charakter piłkarza.

IKER

Staliśmy tak na ulicy dopóki blondynka nie zniknęła nam z oczu. Przez cały ten czas analizowałem jej słowa. Owszem, może i nie byłem najmilszy, ale przecież nie byłem takim bucem. Dbam o swoje, a przy okazji nie dam się otumanić żadnej pierwszej lepszej lasce.
-Ale z ciebie bufon Iker – mruknął Raphael, kiedy w końcu złapaliśmy taksówkę i podaliśmy nasze adresy.
Spojrzałem na niego pytająco, na co on tylko pokręcił głową.
W domu czekała na mnie Sara. Wyczekująco tupała nogą dając mi do zrozumienia że znowu nie spełniam jej oczekiwań.
-Już przecież jestem.
-Skończyłeś trening dwie godziny temu – spojrzała na zegarek – Ja teraz wychodzę. A ty się stąd nie ruszaj. Idę na bankiet firmowy.
Pokiwałem głową, wyciągając z lodówki puszkę z piwem.
Złapała za napój i wrzuciła do kosza na śmieci.
-Mówię do ciebie, a ty mnie ignorujesz! - warknęła zupełnie rozzłoszczona.
-Czego ty ode mnie chcesz? Idź już na ten bankiet- warknąłem odpalając telewizor i siadając pomiędzy Doce i Uno, moimi dwoma labladorami. Obaj spojrzeli na mnie z urazą i wrócili do dalszego spania.
-Mógłbyś te sierściuchy zrzucić z mojej kanapy? - usłyszałem jeszcze krzyk Sary, ale nie odezwałem się. Gdy tylko wyszła znowu poszedłem po piwo i zająłem się leniuchowaniem.
Rosjanka którą poznałem raptem tydzień temu strasznie mnie męczyła. Jej buntownicza mina, kiedy patrzyła na mnie jakby nie mogąc uwierzyć, że nie pasuję do jej wizji. Nie mogłem przecież poradzić nic na to, że nie zgadzam się z opisem który zna zapewne z mediów. Odpaliłem swój telefon i wpisałem w wyszukiwarkę „Sonja Rosa”. Wyświetliło mi się kilkanaście stron z linkami do plotek na temat dziewczyny. Najwięcej na temat jej przyjazdu. Zobaczyłem zdjęcie kiedy to Raphael całuje ją na parkingu podczas jakiegoś spotkania, oraz mnóstwo domysłów kim może być ta osoba.
Kim ona była? Przeglądałem strony przez bite dwie godziny nie mogąc uporządkować sobie tego co o niej wiedziałem. Trochę tak jak Raphaela wciągnęła mnie w swoje życie. Swoją radością i równie mocną pokorą potrafiła sama pokolorować świat.
Złapałem za telefon.
-Cześć Iker – usłyszałem w słuchawce głos matki.
-Cześć mamo – zawołałem – Może mógłbym wpaść dzisiaj na kolację?
-Bez Sary? - Maria Casillas spytała się nieco ciszej. Wiedziałem, że nie żywiła do mojej partnerki żadnych większych uczuć.
-Bez – dopowiedziałem chociaż nieco mnie to zirytowało. Sara była w końcu moją narzeczoną – Chcę coś załatwić.
-Zrobiłam pieczeń!
-Będę za dwie godziny!

-Iker? - podniosłem wzrok na matkę, która już czekała w wejściu na strych – kolacja.
-Już już – mruknąłem wycierając ręce – jeszcze chwilkę.
-Chwilkę mówiłeś pół godziny temu – pogoniła mnie ostro – Czego ty właściwie szukasz?
Westchnąłem.
-Żebym ja to wiedział mamo – dalej przeglądałem różne pudła zawierające mnóstwo papierów, dokumentów i moich ważnych pozostałości, z życia. To tutaj wrzuciłem część swoich rzeczy kiedy postanowiłem zamieszkać z Sarą, a jej nie pasowała ilość gratów w domu. Przeglądałem właśnie dziesiąte pudło wyrzucając z niego sterty papierzysk.
Szukałem żółtej koperty. Żółtej koperty wysłanej przez pewną blondynkę, której osoba zaprzątała mi głowę. Pamiętam, że miałem kiedyś pudełko pełne tych fajniejszych listów od fanów. Tych listów które były dla mnie ważne, motywowały mnie, lub zwyczajnie mnie ujęły. Istniało ogromne prawdopodobieństwo, że gdzieś wśród tej makulatury leżał stary list.
-Jest – sapnąłem wyciągając z dna szafy pudełko i wysypując z niego wszystkie papiery.
Od razu wyłapałem żółtą kopertę leżącą na samym dnie. Nie pamiętam żebym je kiedykolwiek czytał, ale prawdopodobnie, jego treść mogła podziałać na niego równie sentymentalnie co specyficzny charakter autorki.
-No więc choć teraz na kolację – zawołała w końcu matka, a ja podniosłem się z klęczek.
Przez resztę wieczoru nie mogłem usiedzieć na miejscu. Czekałem, aby wreszcie w ciszy własnego domu będę mógł odczytać list, który aż palił mnie przez kieszeń swetra.



U mnie z pewnymi obsunięciami, ale nie mam już tyle czasu na pisanie co kiedyś. Niedługo ostatni rozdział ;) Cały czas kreuje mi się w głowie pewna historia, ale nie mogę jej porządnie spisać aby była do publikacji. I wciąż nie podjęłam decyzji kto będzie bohaterem - mój ulubiony wątek, starszy piłkarz ;p