poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział 7 - ostatni


IKER

Priviet! Iker (To po naszemu znaczy Cześć!)
Nazywam się Sonja i mam szesnaście lat. Mimo że jestem dziewczyną, chciałam do ciebie napisać jak bardzo cię podziwiam i jak dużym wzorem dla mnie jesteś. Pochodzę z Rosji, z Sankt Petersburga. Piłkę nożną uwielbiam od małego i można powiedzieć, że to tata wpoił mi do niej miłość. Od roku jestem wielką fanką Realu Madryt, a w szczególności ciebie.
Jesteś dla mnie kimś naprawdę fantastycznym! Prawdziwym idolem.
Tutaj w Rosji, czasem brakuje mi kibiców zapatrzonych w sport. Tutaj liczy się krew z krwi.

Pół roku temu zginął mój brat. Był dla mnie wszystkim, a najgorsze jest to, że umarł, bo ratował mnie. Obiecałam mu, że nie pójdę na mecz z Kazaniem. Zawsze to on mnie na nie zabierał, ale tym razem powiedział, że ma coś do załatwienia. Oczywiście go nie słuchałam, a Kazańczycy mnie złapali pod stadionem i próbowali go szantażować. Zginął podczas ulicznej bijatyki tego samego wieczora, kiedy to ja podpaliłam ich auta.
Strasznie za nim tęsknię i nadal nie mogę uwierzyć w to co się stało. Jego przyjaciele nigdy mi pewnie tego nie wybaczą, ale to ja podpuściłam Kazań do tej afery i straciłam najlepszego przyjaciela. Prawie sama zginęłam gdyby nie to że całkowicie uciekłam w fanatyzm. Poświęciłam się piłce i temu by zrozumieć ten sport i pomimo że już na to za późno to chciałabym kiedyś zagrać w nogę jako zawodniczka.
Piszę do ciebie jak do mojego przyjaciela, bo w tobie widzę, dobrego Anioła! To ten El Santo o którym wszyscy mówią... Jesteś dla mnie, czy tego chcesz czy nie, Aniołem Stróżem.

Sonja – Twoja największa fanka!

-Co robisz? - odruchowo zmiąłem żółtą kartkę słysząc głos mojej ukochanej która właśnie wślizgnęła się do sypialni. Na ułamek sekundy zrobiło mi się gorąco. Musiałem nawet nie zwrócić uwagi na to, że wróciła z bankietu, a teraz czułem się jakby przyłapany na jakimś świństwie. . Zerknąłem na zegarek wskazujący godzinę pierwszą w nocy, a następnie na kartkę którą nadal ściskałem w dłoni.
-Nic – przetarłem oczy, czując że zmęczenie wdziera mi się pod powieki – Czytam sobie...
Sara stanęła na wprost szafy i ściągnęła szpilki. Nie wiedzieć czemu patrzenie na własną narzeczoną, gdy pozbywała się ubrań powodowało, że czułem się nieco zawstydzony. A przecież tak dobrze już ją znałem. Coś jednak nie pozwalało mi na nią patrzeć jak do tej pory.
-Czytasz? Od kiedy ty czytasz? - żachnęła się – Nie jesteś zmęczony? Jest pierwsza w nocy...
Mruknęła. Zupełnie nie miałem ochoty jej się tłumaczyć. W końcu ostatnie trzy godziny spędziłem na lustrowaniu listu i studiowaniu jego zawartości. Dokładnie słyszałem głos Rosjanki, która pisze nieporęcznie angielskim list do swojego idola. Któremu zwierza się i tłumaczy, a on mimo że nigdy jej nie odpowiedział, to w milczeniu wysłuchał jej problemów.
-Co czytasz? - moja narzeczona wdrapała się na łóżko, chcąc wyciągnąć mi list z ręki, ale szybko usunąłem go z pola jej widzenia.
-To list! Miłosny! - zawołała, a ja parsknąłem.
-Zwariowałaś? - zaśmiałem się, na co się naburmuszyła. Pocałowałem ją delikatnie w usta, na co humor wyraźnie jej się poprawił, równocześnie ładując pomiętą kartkę pod poduszkę – Lepiej?
Pokręciła przecząco głową. Odwróciła się i wskazała na elegancką kolię na jej obojczyku. Posłusznie odpiąłem ozdobę i pogładziłem jej delikatną skórę.
Sara zniknęła w łazience na kwadrans, dzięki czemu miałem czas na to by tym razem zabunkrować już list w swojej szafce nocnej.
Jakiś czas później znowu się pojawiła, ale o liście już nie wspomniała. Ułożyła się obok mnie przysuwając bliżej tak, że jej głowa spoczywała na mojej klatce piersiowej.
-Kocham Cię – mruknęła ziewając lekko.
-Ja też... - odpowiedziałem zamykając oczy. Przez chwilę leżeliśmy tak, a ja wsłuchiwałem się w jej równy oddech.
-Zawsze tak mówisz... - westchnęła w końcu.
Po chwili zorientowałem się, że mówi do mnie.
-To znaczy jak?
Odczekałem chwilę.
-No, nie mówisz mi, że mnie kochać. Mówisz tylko „Ja też...”. Nawet głupiego Ciebie nie mówisz...
-Dajże spokój – westchnąłem zakrywając się szczelnie kołdrą nie chcąc rozpoczynać znowu kłótni. Kochałem Sarę, ale nie miałem już siły z nią walczyć. Potrafiła naprawdę ze wszystkiego zrobić problem.
Poczułem jak jej ręka głaszcze mnie po szyi.
-Chciałabym mieć dzidziusia – pocałowała mnie delikatnie w obojczyk. Poczułem jak pot mnie oblewa. Sara czasem wpadała na podobny, głupi pomysł, ale zwykle szybko wybijałem go jej z głowy. Zresztą, co mam niby robić. Gdy tylko zbierało się jej na seks, nie miałem zbytnio pojęcia co robić. Sara brała tabletki, a równie dobrze mogłaby specjalnie przestać je brać... A nagłe bawienie się w bezpieczne gumki mogło by ją doprowadzić do szewskiej pasji.
-Mogę mieć dzidziusia? -wdrapała się na mój brzuch, a ja jęknąłem. Wcale nie miałem ochoty na seks, a dodatkowo na jej ciążę. Sara i ciąża? Już zaczynała mnie boleć głowa. Moja ukochana to chodzący tajfun i na samą myśl o jej ogromnych humorach czy zachciankach mógłbym już nie wstać nigdy z łóżka.
Przyciągnąłem ją do siebie, całując delikatnie w usta. Uwielbiałem ich czekoladowy smak i ciepło które biło od brunetki.
-Kocham Cię – mruknąłem wdychając jej delikatny zapach.
Przez resztę nocy nie mogłem spać. Sara w ciągu kilku minut zwinęła się potulnie w kłębek. Nie wiem co było tego powodem, ale tej nocy miałem w głowie milion myśli. Miliony pytań i brak odpowiedzi na którekolwiek z nich sprawiał, że czułem się całkowicie skołowany. Przetarłem oczy i spojrzałem na zegarek wskazujący godzinę pół do czwartej. Jeszcze półtorej godziny do wylotu Rosjanki z kraju. Zerknąłem na zwiniętą papeterię leżącą na ziemi obok łóżka. W jednej sekundzie dorwałem telefon przeszukując kontakty. Byłem wściekły na siebie wygrzebując się z kołdry, ale najwyraźniej nie będzie mi dane już zasnąć tej nocy.


SONJA


Uśmiechnęłam się lekko gdy taksówkarz postawił przede mną moje walizki. W hali głównej było dość tłoczno jak na czwartą nad ranem, ale udało mi się w końcu dotrzeć do punktu kontrolnego.
-Poproszę dokumenty – powiedziała kobieta płynnym angielskim, na co podałam jej białą kopertę. Kiwnęła mi głową i dała znać, że teraz powinnam odstawić już walizki.
Zajęłam miejsce na fotelach czekając posłusznie aż wywołają mój lot. Ściskając w ręku telefon, kawę którą zaparzyłam sobie jeszcze w mieszkaniu, a także książkę którą podarowały mi współlokatorki, starałam się nie zasnąć. Kiedy tylko przywołał mnie do porządku głos zapraszający na pokład udałam się wraz z tłumem do mojego wejścia.
Co właściwie wydarzyło się przez te dziesięć dni? Teraz o czwartej nad ranem, wydawało mi się to wszystko pięknym snem. Snem, którym zachłysnęłam się, a teraz przyszło mi się z niego obudzić. Był to sen tak nierealny, że aż zaczęłam bać się, że z każdym dniem wspomnienia będą się co raz bardziej zacierać. Iker Casillas, mój idol z dzieciństwa – wielka niewiadoma. Dobry, ale powściągliwy mężczyzna, który na pewno w głębi duszy, tak zupełnie prywatnie musiał być bardzo miłym człowiekiem. Francuz Varane, niesamowicie pozytywna postać, której brak będę mocno odczuwać. Jego przyjazny głos, który wspomagał mnie w tych momentach zawahania, czy to właściwe, że się znajduję we właściwym miejscu i czasie. Moje współlokatorki, które kibicowały mi co prawda rzadko wychylając nos ze swojej sypialni, a także Sebastian, który szybko zniknął, równocześnie urywając nasz kontakt.
Stałam może kolejny kwadrans obładowana swoimi rzeczami podręcznymi gdy poczułam, że ktoś mnie szturcha. Wyjęłam słuchawkę z ucha, przerywając rozmyślania nachylając się do młodego chłopaka, który palcem wskazał gdzieś w tłum. Spojrzałam na telefon który właśnie zaczął wibrować, wskazując imię Raphaela. Spojrzałam ponownie w tłum starając się go dostrzec, ale bezskutecznie. Dopiero po chwili ujrzałam go machającego z oddali. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Zaczekaj no na nas! - zawołał, a ja się uśmiechnęłam i podeszłam do barierki zwracając się do stewardessy
– Mogę jeszcze na sekundę wyjść żeby się pożegnać? - Spytałam, ale przecząco pokiwała głową-Nie da rady... Z kim jesteś? - próbowałam wypatrzeć jeszcze jakiegoś piłkarza. Dopiero po sekundzie dostrzegłem znacznie bliżej jakieś kilka metrów przede mną, Ikera Casillasa przeciskającego się przez tłumek czekający do kolejnej bramki. Umiejętnie taranował sobie drogę, aż w końcu jakaś kobieta zaczęła mu w tym pomagać.
-Co ty tu robisz? - uśmiechnęłam się lekko na jego widok, równocześnie nieco zdezorientowana. Pomachał do mnie, a ja dopiero teraz zauważyłam żółtą kartkę w jego dłoniach. Poczułam jak moje serce gwałtownie obiło mi się w piersi przyspieszając. Poczułam ten moment w którym jako zaledwie szesnastolatka naklejałam znaczek pocztowy na list, który miał nigdy nie dotrzeć we wskazany adres. List, o którym ślad zaginął, a ja nawet nie dostałam na niego odpowiedzi– Skąd ty to masz!
-Miałem to cały czas! - zawołał przez tłum. Zarzuciłam torebkę na ramię przeciskając się pod samą bramkę. Już w tym momencie byłam pod obstrzałem oczu nie tylko ludzi, ale także pracowników lotniska, ale to nie miało większego znaczenia. Pobyt w Madrycie, czy poznanie piłkarzy... nie miało to teraz takiej wagi jak fakt, że Iker Casillas ma teraz część mojej prywatności.
-To nie możliwe... Myślałam, że nigdy tego nie dostałeś. Zresztą, nie powinieneś tego czytać – poczułam, że się czerwienię, gdy tylko dotarł do bramki. Miał na oczach okulary, a na głowie kaptur, ale doskonale widziałam, że się uśmiecha, po czym zawołał coś do ochrony i zwinnym ruchem przedarł się na moją stronę. Spojrzałam na wyszczerzonego Raphe kilka metrów dalej, a następnie na bramkarza.
-Co ty robisz!? - zawołałam nieco zdziwiona i przerażona gdyż właśnie usłyszałam głos nawołujący na mój lot – Muszę już iść! Wołają mnie...
-Wiem – mruknął jedynie, a sekundę później pocałował mnie.
Nie wiem ile to trwało. Może sekundę, a może kilka godzin, ale... straciłam oddech gdy jego usta dosięgnęły moich, a ramiona przyciągnęły mnie do siebie. Jego ręka powędrowała gdzieś w moje włosy, a usta nadal nie odrywały się od moich. Jego język pieścił delikatnie podniebienie, a ja poczułam jak tysiąc myśli wręcz bombarduje moją głowę. Iker. Casillas. Całuje mnie. Lotnisko. Samolot. Sara. Hiszpania. Rosja. Wracam. Pocałunek. Co się dzieje?! Nie mogłam się pozbierać, więc odsunęłam się od niego, przerywając pocałunek całkowicie nie rozumiejąc tego co się właśnie stało.
-Przepraszam... - mruknął, a ktoś z tyłu złapał go za ramię. Nie widziałam jego oczu, ani twarzy, ale sama starałam się unikać patrzenia w jego stronę. Poprawiłam torbę na ramieniu i złapałam oddech. Ostatni raz spojrzałam na Raphaela który w tej sekundzie patrzył na nas równie mocno zdziwiony jak ja... Widziałam jego zdziwienie, a także gest ręki w kierunku włosów jakby wyraźnie analizował sytuację.
Nie do końca rozumiałam co się właśnie wydarzyło, ale posłusznie wycofałam się z tłumem w stronę korytarza.
Opadłam na fotel w samolocie, nerwowo łapiąc oddech. To najbardziej zwariowany wyjazd na tej ziemi. Ktoś, kilka miejsc przede mną kilka razy odwrócił się w moją stronę, ale przymknęłam oczy starając się odciąć od rzeczywistości.
Westchnęłam przeciągle, starając się zgrać z melodią w słuchawkach.
Tak kończy się moja historia. Historia Rosjanki która przyjeżdża do Hiszpanii, by poznać swojego idola. Odetchnęłam głęboko przypominając sobie list, który bramkarz ciągle ściskał w dłoni. A więc go miał! Nie byłam pewna od kiedy o nim wiedział, ani skąd tak nagle go wziął, ale to było mało ważne. Pocałował mnie, ale i to nie miało dla niej większego znaczenia. To było coś zupełnie innego...

THE END.

______________________________________________________________________________


KILKA FAKTÓW Z ŻYCIA S.

- Sonja pochodzi z zamożnej rodziny Rosyjskiej, jednak po tym jak zginął jej brat, rodzice czują do niej żal. Nie mogąc pogodzić się ze stratą syna, Sonja nie ma już nimi zbyt dobrego kontaktu. 

-Po powrocie do Rosji, Sonja postanowiła porozmawiać z Sebastianem. Tydzień później się zaręczyli. 

-Piła czarną, mocną kawę bez dodatku cukru. 

-Nie lubiła dzieci, ani nigdy ich nie pragnęła

- Uwielbiała biegać, ale w wieku dwudziestu pięciu lat doznała trwałej kontuzji przez którą nigdy nie wróciła do trenowania tej dyscypliny.

- W wieku dwudziestu siedmiu lat skończyła rehabilitację i skupiła się na leczeniu piłkarzy.

-Sonja bardzo długo nie mogła zaakceptować swojej osoby, dlatego za mąż wyszła dopiero mając lat dwadzieścia dziewięć. W wieku trzydziestu jeden lat urodziła córkę którą wspólnie z mężem nazwali Zoja (hiszp. Zolla) ;)


Więcej póki co, nie zdradzę... ;>

środa, 9 kwietnia 2014

Rozdział 6

SONJA
To był ten moment. Moment w którym muszę się pożegnać. Los pozwolił mi spotkać swojego idola, a teraz czas się już pożegnać.
-Na mnie już czas – mruknęłam stojąc na wprost piłkarzy – Dziękuję. To były moje najlepsze wakacje w życiu. Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczyło. Więcej niż myślicie.
-Myślałem, że się jeszcze zobaczymy – Raphael uśmiechnął się lekko.
-Wyjeżdżam jutro w południe.
-O nie nie nie – zawołał nagle łapiąc mnie za ramię – Nie możemy się w takim razie pożegnać. Odprowadzę Cię, Santo idziesz?
Bramkarz kiwnął.
Spacer powrotny zajął nam blisko trzy godziny. Spacerowaliśmy, a Raphael zadawał mi milion pytań dotyczących mnie i mojej pasji do sportu. Odpowiadałam mu grzecznie nadal pozostając w bezpiecznej barierze, nie chcąc za bardzo być wylewna. Jednak myśl, że idę właśnie u boku dwóch największych gwiazd footballu przyprawiała mnie o mętlik w głowie.
-Kiedy poszłaś na swój pierwszy mecz?
Uśmiechnęłam się lekko.
-Nie pamiętam. Tata wziął mnie na mecz jeszcze gdy miałam sześć miesięcy. Miał mnie pod bluzą i kurtką na piersi.
To była moja duma, takie przywiązanie do swojego klubu. Fakt, że to na mecze Zenitu jeździłam całe życie, zawsze i wszędzie był dla mnie bardzo istotny.
-Uwielbiam Real odkąd skończyłam piętnaście lat. Długo nie mogłam was rozgryźć więc godzinami śledziłam wasze mecze. Dla mnie to więcej niż gra, wynik to także strategia, wasz styl, pasja, oddanie...
-Tego nie da się zrozumieć jeśli się nie jest Hiszpanem – powiedział Casillas. Obserwowałam go. Czułam się zmieszana w jego obecności.
-Pewien bramkarz był dla mnie idolem. Od zawsze. Nie dlatego, że wszyscy go uwielbiali, więc ja też – mruknęłam. Czułam ogromne zmęczenie i chęć wrócenia do domu, miałam dosyć tej farsy – Uwielbiałam go, dlatego, że miał mądrość, że nigdy nie powiedział za dużo. Jego milczenie było dla mnie złotem. Ale teraz widzę, że ludzie póki mają zamknięte usta nie sprawiają wrażenia sztucznych.
Spojrzałam na niego z wyrzutem. Przez cały ten czas gdy miałam możliwość przebywania z bramkarzem cierpiałam. Patrzyłam na niego i z każdą sekundą upewniałam się, że nie jest tym za kogo go miałam.
  • Wiem, że jestem dla Pana tylko jakąś psycho fanką i to jeszcze żałosną, dziewczyneczką nie znającą życia – mruknęłam. Dopiero teraz spojrzałam mu w oczy, wyglądał na niewzruszonego, ale równie dobrze mógł nie mieć żadnych uczuć – Wydawał mi się Pan zupełnie inny.
Doszliśmy w okolice mieszkania w którym mieszkałam, więc się zatrzymałam. Byłam zasmucona obrotem spraw. Nie mogłam uwierzyć, że tak mogłam się zawieść na idolu z dzieciństwa.
-Kiedyś – spojrzałam przed siebie na park nieopodal – Kiedyś napisałam do Pana list, panie Casillas. Na swojej najładniejszej, żółtej papeterii. Napisałam tam wszystko co leżało mi na sercu. Bo był pan dla mnie idolem.
Uśmiechnęłam się delikatnie do Raphaela który wpatrywał się we mnie intensywnie.
-Cieszę się, że cię poznałam – Przytuliłam go, a on pocałował mnie w czoło dzięki czemu roześmiałam się radośnie – To dla mnie prawdziwe szczęście.
-Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze nas odwiedzisz.
Spojrzałam na el Santo i uśmiechnęłam delikatnie – Chyba pozostanę jednak fanką na odległość, jeśli pozwolicie.
Pożegnałam się i skierowałam do mieszkania. Byłam zbyt przytłoczona myślami, aby dalej rozpracowywać trudny charakter piłkarza.

IKER

Staliśmy tak na ulicy dopóki blondynka nie zniknęła nam z oczu. Przez cały ten czas analizowałem jej słowa. Owszem, może i nie byłem najmilszy, ale przecież nie byłem takim bucem. Dbam o swoje, a przy okazji nie dam się otumanić żadnej pierwszej lepszej lasce.
-Ale z ciebie bufon Iker – mruknął Raphael, kiedy w końcu złapaliśmy taksówkę i podaliśmy nasze adresy.
Spojrzałem na niego pytająco, na co on tylko pokręcił głową.
W domu czekała na mnie Sara. Wyczekująco tupała nogą dając mi do zrozumienia że znowu nie spełniam jej oczekiwań.
-Już przecież jestem.
-Skończyłeś trening dwie godziny temu – spojrzała na zegarek – Ja teraz wychodzę. A ty się stąd nie ruszaj. Idę na bankiet firmowy.
Pokiwałem głową, wyciągając z lodówki puszkę z piwem.
Złapała za napój i wrzuciła do kosza na śmieci.
-Mówię do ciebie, a ty mnie ignorujesz! - warknęła zupełnie rozzłoszczona.
-Czego ty ode mnie chcesz? Idź już na ten bankiet- warknąłem odpalając telewizor i siadając pomiędzy Doce i Uno, moimi dwoma labladorami. Obaj spojrzeli na mnie z urazą i wrócili do dalszego spania.
-Mógłbyś te sierściuchy zrzucić z mojej kanapy? - usłyszałem jeszcze krzyk Sary, ale nie odezwałem się. Gdy tylko wyszła znowu poszedłem po piwo i zająłem się leniuchowaniem.
Rosjanka którą poznałem raptem tydzień temu strasznie mnie męczyła. Jej buntownicza mina, kiedy patrzyła na mnie jakby nie mogąc uwierzyć, że nie pasuję do jej wizji. Nie mogłem przecież poradzić nic na to, że nie zgadzam się z opisem który zna zapewne z mediów. Odpaliłem swój telefon i wpisałem w wyszukiwarkę „Sonja Rosa”. Wyświetliło mi się kilkanaście stron z linkami do plotek na temat dziewczyny. Najwięcej na temat jej przyjazdu. Zobaczyłem zdjęcie kiedy to Raphael całuje ją na parkingu podczas jakiegoś spotkania, oraz mnóstwo domysłów kim może być ta osoba.
Kim ona była? Przeglądałem strony przez bite dwie godziny nie mogąc uporządkować sobie tego co o niej wiedziałem. Trochę tak jak Raphaela wciągnęła mnie w swoje życie. Swoją radością i równie mocną pokorą potrafiła sama pokolorować świat.
Złapałem za telefon.
-Cześć Iker – usłyszałem w słuchawce głos matki.
-Cześć mamo – zawołałem – Może mógłbym wpaść dzisiaj na kolację?
-Bez Sary? - Maria Casillas spytała się nieco ciszej. Wiedziałem, że nie żywiła do mojej partnerki żadnych większych uczuć.
-Bez – dopowiedziałem chociaż nieco mnie to zirytowało. Sara była w końcu moją narzeczoną – Chcę coś załatwić.
-Zrobiłam pieczeń!
-Będę za dwie godziny!

-Iker? - podniosłem wzrok na matkę, która już czekała w wejściu na strych – kolacja.
-Już już – mruknąłem wycierając ręce – jeszcze chwilkę.
-Chwilkę mówiłeś pół godziny temu – pogoniła mnie ostro – Czego ty właściwie szukasz?
Westchnąłem.
-Żebym ja to wiedział mamo – dalej przeglądałem różne pudła zawierające mnóstwo papierów, dokumentów i moich ważnych pozostałości, z życia. To tutaj wrzuciłem część swoich rzeczy kiedy postanowiłem zamieszkać z Sarą, a jej nie pasowała ilość gratów w domu. Przeglądałem właśnie dziesiąte pudło wyrzucając z niego sterty papierzysk.
Szukałem żółtej koperty. Żółtej koperty wysłanej przez pewną blondynkę, której osoba zaprzątała mi głowę. Pamiętam, że miałem kiedyś pudełko pełne tych fajniejszych listów od fanów. Tych listów które były dla mnie ważne, motywowały mnie, lub zwyczajnie mnie ujęły. Istniało ogromne prawdopodobieństwo, że gdzieś wśród tej makulatury leżał stary list.
-Jest – sapnąłem wyciągając z dna szafy pudełko i wysypując z niego wszystkie papiery.
Od razu wyłapałem żółtą kopertę leżącą na samym dnie. Nie pamiętam żebym je kiedykolwiek czytał, ale prawdopodobnie, jego treść mogła podziałać na niego równie sentymentalnie co specyficzny charakter autorki.
-No więc choć teraz na kolację – zawołała w końcu matka, a ja podniosłem się z klęczek.
Przez resztę wieczoru nie mogłem usiedzieć na miejscu. Czekałem, aby wreszcie w ciszy własnego domu będę mógł odczytać list, który aż palił mnie przez kieszeń swetra.



U mnie z pewnymi obsunięciami, ale nie mam już tyle czasu na pisanie co kiedyś. Niedługo ostatni rozdział ;) Cały czas kreuje mi się w głowie pewna historia, ale nie mogę jej porządnie spisać aby była do publikacji. I wciąż nie podjęłam decyzji kto będzie bohaterem - mój ulubiony wątek, starszy piłkarz ;p

czwartek, 27 marca 2014

Rozdział 5

SONJA
Pierwszy raz w życiu biegłam tak szybko. Może zbyt się przejęłam, ale Raphael dał mi do zrozumienia, że właściwie nie są, aż tak daleko i będą u mnie za kwadrans. Doskonale wiedzieli, że muszę jeszcze szybko się przebrać, bo im to powiedziałam, ale ustalili, że mogą poczekać na słoneczku. Super!
Wyminęłam starszą kobietkę, a następnie tłumek babć które właśnie maszerowały hardo do kościoła. Nadal nie zwalniając tempa przebiegłam niechcący na czerwonym świetle, a chwilę później dobiegłam do okolicznych blokowisk.
Ktoś zawołał do mnie po hiszpańsku, ale nie zrozumiałam ani słowa. W międzyczasie zdążyłam jeszcze skręcić w złą uliczkę i zwinnym krokiem musiałam nadrobić spory kawał drogi.
W jednej sekundzie, poczułam jak noga ześlizguje mi się z krawężnika przez co wylądowałam na kolanie. Nie zważając na to jednak szybko biegłam dalej w stronę bloków w których zatrzymałam się na te kilka dni w Madrycie.

IKER
Zajechałem elegancko na uliczkę, nie za bardzo wiedząc co dalej, gdyż Raphael właśnie mało nie zabijał Moraty na moim tylnym siedzeniu, a siedzący obok Karim właśnie katował nas Celiną śpiewając Tytanica z radia. Zaparkowałem na środku osiedla.
-To tutaj? - spytałem w końcu – Ej! Głupki!
Rapha spojrzał na mnie urażony.
-To on!
-Jesteśmy na miejscu – stwierdziłem, wysiadając z auta, a za mną reszta – Mam przynajmniej taką nadzieję.
Karim który zajął strategiczne miejsce obok mnie, na masce auta klepnął mnie w ramię.
-To tutaj – brodą wskazał w kierunku parku – Ej! Varane, twoja dziewczyna biegnie.
Miał rację. Mniej więcej trzysta metrów od nas dojrzeliśmy pędzącą blondynkę. Wyglądała jakby uciekała przed co najmniej lwem, bo nabrała ogromnej prędkości, ale minę miała skupiona i zaciętą. Morata zagwizdał do niej, co by zwrócić jej uwagę, za co oberwał od nas po głowie.
-To nie pies! - warknąłem, nie odrywając od niej spojrzenia.
Wyglądała uroczo. Włosy miała rozpuszczone, a na sobie sportowy komplet – top i krótkie spodenki. Była bardzo ładnie wysportowana, co dodawało jej rześkości, a na nas oczywiście działało wszystkich. Na każdego z osobna.
Spojrzała na nas i zwolniła. Dobiegając do nas podniosła rękę, pokazując, że potrzebuje chwili i niczym nie zrażona zniknęła w jednym z bloków naprzeciwko.
-Fiu! - zawołał Morata i uśmiechnął się złowieszczo – Niezła laska!
-Opanuj się dzieciaku – jęknąłem, w duchu jednak się śmiejąc. Oczywiście, że Rosjanka była niezła, nie mogłem temu zaprzeczyć nawet ja – Święty.
Prawda była taka, że po prostu nie mogłem oprzeć się widokowi dziewczyny, która dba o siebie w tak pozytywny sposób. To ją odróżniało od Sary, która poświęcała swoje życie ubraniom, modzie i kamerom.
Minął kwadrans, kiedy to Morata zaczął już bawić się w didżeja puszczając nam muzykę z auta, a Karim rozłożył się na ławce nieopodal. Raphael zajął się swoim telefonem.
Dopiero po chwili dostrzegłem, że drzwi do jednej z klatek się otworzyły i pojawiła się w nich blondynka. Włosy miała mokre, delikatnie falujące na wietrze, a na siebie założyła dżinsowe szorty i zwiewną bluzeczkę. Uniosłem brwi do góry. To dziwne. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę, to jakaś zupełnie obca nam dziewczyna z drugiego końca świata, a my ją tak jakby nagle przygarnęliśmy i tu z nią gadamy, tu z nią piszemy, a to kawa, a to na lody. Odchrząknąłem lekko, dając tym samym znak chłopakom, aby się ogarnęli.
Wszyscy podnieśli się jak na zawołanie.
-Gotowa?
Kiwnęła głową.
-Boli cię kolano? - spytałem grzecznie widząc że ma przyklejony sporej wielkości plaster.
-To nic takiego – Zwróciła się do reszty wymijając mnie łukiem – A więc?
-Rafa zaproponował jakieś lody...
Przytaknęła, ale nie odpowiedziała już nic więcej. Obserwowałem jej wypieki na policzkach, a następnie uśmiech który posłała Rafie. On również go odwzajemnił. Blondynka poprawiła włosy zwracając tym naszą uwagę. Właścicielka długich, słomianych włosów mogła sobie nawet nie zdawać z tego sprawy, ale każdym swoim takim najmniejszym ruchem, prowokowała nas do wymiany spojrzeń między sobą. W Hiszpanii kobiety charakteryzowały się przeważnie ciemniejszą karnacją, a także oliwkową skórą, przez co jej naturalna, wschodnia uroda, bardzo wszystkim imponowała.
Dodatkowo, była niesamowicie wysportowana i szczupła co jeszcze bardziej stwarzało obraz, ślicznej słowiańskiej, słonecznej dziewczyny. Na miasto poszliśmy na piechotę. U mojego boku ochoczo maszerował Alvaro. Co chwilę dokuczali sobie nawzajem z Raphaelem przy okazji wciągając w swoje głupie zabawy blondynkę.
Wydawała się nieco nieśmiała. Staraliśmy wszyscy ją jakoś rozbawić, ale najwyraźniej postanowiła zachować zdrowy dystans. To dobre posunięcie jeśli o to chodzi. Za kilka dni już jej nie będzie, a u nas wszystko wróci do cudownej codzienności.
Dochodząc do eleganckich kawiarenek, chłopaki zapragnęli pierwszego przystanku na lody.
-Jakie?
-Śmietanowe – powiedziała Rosa.
-Mi weźcie czekoladowe – zawołałem kiedy zająłem miejsce obok dziewczyny. Miała na nosie okulary przeciwsłoneczne przez co niezbyt wiedziałem czy na mnie patrzy. Ewidentnie nasze dotychczasowe rozmowy nie kończyły się zbyt pozytywnie dlatego nie dziwiłem się gdy nawet nie odezwała się słowem.
-O czym myślisz? - spytałem więc, chcąc przerwać niezręczną ciszę, na co westchnęła przeciągle.
-Myślę, jak bardzo dziękuję Bogu. Za to, że ja, zwykła dziewczyna siedzę tu teraz naprzeciw ciebie...
Zdziwiłem się na jej słowa i przełknąłem ślinę. Takie wyznanie co najmniej mnie zadziwiło.
-Jesteś religijna?
Uśmiechnęła się lekko.
-Nie bardzo – pokręciła głową - U nas religią jest Prawosławie, ale nigdy nie przywiązywałam do tego większej wagi.
Pokiwałem głową, rozumiejąc jej słowa. Sam byłem wierzący, ale pozytywne myślenie które prezentowała Sonja bardzo mi się podobało i nie przeszkadzało mi jej podejście do tych spraw.
Mój telefon rozdzwonił się w kieszeni kurtki.
-Przepraszam – spojrzałem na blondynkę i odebrałem telefon – Cześć Kochanie...
-Cześć Iker – usłyszałem radosny głos mojej partnerki– Znalazłam nam nowe mieszkanie!
Uśmiechnąłem się lekko.
-Kochanie, mogę zadzwonić do ciebie za jakiś czas?
-To ważne.
-Oczywiście, że tak – przytaknąłem. Przy stoliku pojawiła się cała reszta grupy – Wszystko co mówisz jest ważne.
-Oho – Karim odezwał się po angielsku – Rozmawia z Sarą.
-Stul dziób Karim! Kochanie, jestem teraz z chłopakami... Swoją drogą mamy chyba fajne mieszkanie?
-Tak, ale mogłoby być nieco większe – dodała zniecierpliwiona – W takim razie, o której będziesz?
-Myślę, że tak za dwie godzinki? Wtedy wszystkiego wysłucham i pogadamy o tym na spokojnie.
Starałem się jeść swojego loda, który już ciekł mi po całej ręce – Kocham Cię!
Zawołałem po czym się rozłączyłem.

___________________________________________
Jest i rozdział 5. Z duuuuużym opóźnieniem, ale mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda ;)


poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 4

Jesteśmy na półmetku. To 4/7 rozdział ;) Czekając na skoki wrzucam nową notkę. A dodatkowo, zapraszam na deseo-quiet. Prolog pojawi się zaraz po zakończeniu tego opowiadania.

Mój telefon zadźwięczał wyraźnie, wybudzając mnie ze snu. Podniosłam się ociężała od alkoholu którego wypiłam wczoraj stanowczo za dużo. Co prawda nie byłam pijana, ale nie przeginałam z alkoholem dlatego nawet najmniejsza ilość miała potem zły wpływ.
-Da?
-Sonja? - usłyszałam czyjś radosny głos. Spojrzałam na zegarek na szafce. Była dwunasta. Matko, dawno temu wstawałam o tak późnej porze, ale jako, że wczoraj wróciłam późno to miałam usprawiedliwienie.
-To ja – odpowiedziałam głupio.
-A ja to Raphael Varane, pamiętasz mnie jeszcze?
Głupie pytanie.
-Mhm – mruknęłam, a następnie przeciągle ziewnęłam.
-Obudziłem Cię?
-Mhm.
Wygrzebałam się spod kołdry i zaczęłam przeglądać swoje ciuchy na ten dzień.
-Co dzisiaj robisz?
-Tak naprawdę powinnam się spakować. Niedługo wracam do domu...
-Już?
-Mhm.
-No cóż. Ale na lunch Cię zapraszam...
Tak jak ustaliliśmy miałam jeszcze dwie godziny do spotkania. Postanowiłam w pierwszej kolejności sama doprowadzić się do porządku, a następnie ogarnąć pokój. Poskładać wszystkie swoje rzeczy, załadować je do torby podróżnej, a także odkurzyć i wysprzątać wszystko wokół siebie.
Godzinę później byłam już gotowa. Narzuciłam na ramiona bluzę, a na głowę wcisnęłam bejsbolówkę. Nie wiedziałam do końca co jeszcze będę robić później, dlatego schowałam do plecaka swój aparat. Nawet jeśli, chciałam mieć jakąś fajną pamiątkę z piłkarzem, a na pewno zgodził by się na kilka fotek do albumu.
Dojechałam na miejsce punktualnie, jak to zresztą ja. Restaurację znalazłam z niemałym trudem, ale w końcu zajęłam miejsce na uboczu, tak jak o to prosił piłkarz.
Zamówiłam akurat kawę, kiedy w wejściu dostrzegłam Varanea.
Poczułam jak pulsuje mi skroń gdy tuż obok niego dostrzegłam jeszcze jedną osobę. Iker Casillas. Poczułam jak pot mnie oblewa.
Cały poranek próbowałam wymazać z pamięci swoją kompromitację z wczorajszego wieczora. Fakt, że oplułam z wrażenia swojego idola sprawił, że aż miałam ochotę płakać. A następnie cała w nerwach zaczęłam go przepraszać. Niby w porządku gdyby nie fakt, że potem zaczęłam paplać jak obłąkana o piłce nożnej. Zrobić z siebie taką wariatkę, to tylko ja tak potrafię.
Z przerażeniem zajęłam się swoimi paznokciami.
Ciemnoskóry piłkarz uśmiechnął się pod nosem, ale ja czułam, ze robię się blada jak ściana.
-Myślałam, że będziesz sam – nachyliłam się do Raphaela kiedy obaj siadali przy stoliku, a Iker nachylił się nad menu aby wybrać dla siebie mocne espresso.
-Sam chciał przyjść – poczułam jak zbierają się łzy pod moimi powiekami. Oddychaj Sonja!


IKER

-Cześć – odezwałem się w końcu nadal wbijając spojrzenie w blondynkę. Spojrzała na mnie przelotnie, a ja dostrzegłem jak zaczyna być nerwowa. W duchu trochę bawiła mnie jej reakcja, ponieważ nie do końca wiedziałem co aż tak ją denerwuje. Czyżby nie mogła sobie darować wczorajszej małej wpadki na bankiecie? Chyba bardziej od niej przerażona była Sara, która w
ciągu kwadransa zarządziła, że mamy wyjść ponieważ nie może się ze mną pokazywać z czerwoną plamą od wina na koszuli
-Hm... Dzień dobry – bąknęła grzecznie, starając się na mnie nie patrzeć. Aż ją rozsadzało – sam to zauważyłem, aż wreszcie odetchnęła i nachyliła się do mnie – Przepraszam.
Uśmiechnąłem się lekko. Nie należałem do osób które dużo mówią, ale lubiłem obserwować ludzi. A blondynka wydawała się całkiem śmieszna, w szczególności, że to już pewnie z setny raz kiedy mnie przeprasza.
-Przepraszam, przepraszam, przepraszam! - mruknęła zdenerwowana. Zlustrowałem ją wzrokiem. Wyglądała bardzo dziewczęco, a przy tym wyjątkowo na luzie i z wyczuciem. Miała na sobie tshirt i krótkie szorty. Sara ubrałaby już się w elegancką sukienkę na takie wyjście na miasto. Blondynka jednak wyglądała jakby była zwykłą turystką.
-Spoko – odezwałem się w końcu - Niedługo wyjeżdżasz?
Pokiwała głową.
-Chcę mieć z tobą zdjęcie Sonja – zawołał Varane wyciągając swojego ifona – Na pamiątkę.
Uśmiechnęła się lekko.
-Wzięłam też aparat, tak na zaś – powiedziała w końcu nieco ciszej. Wziąłem do ręki urządzenie i kliknąłem im kilka fotek na pamiątkę.
-Super! - zawołał Raphael łapiąc za aparat – Jeszcze wy razem!
Uśmiechnąłem się pod nosem widząc jej skonsternowaną minę. Po wczorajszej akcji kiedy opluła mnie winem mogła mieć wątpliwości, ale ja nie widziałem w tym problemu.
Roześmiałem się lekko i nachyliłem do niej. Rafael wczorajszego wieczora napomknął mi, że jestem jej ulubionym graczem dlatego mimo że była na mnie lekko zła zapewne ucieszy ją fakt, że miałaby ze mną zdjęcie.
-Nie jesteś dziś zbyt rozmowna – powiedziałem okalając ją ramieniem i pozując. Najwyraźniej byłem znacznie bardziej wyluzowany niż ona – Wczoraj miałaś więcej do powiedzenia.
-Albo zarzucenia – dodał Varane.
Wyprostowała się.
-To nie tak! - zawołała – po prostu wy nie znacie tej piłki co ja!
Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni.
-Nie znamy się na piłce?
-Tego nie powiedziałam – upiła kawy – po prostu wy umieć tylko grać.
-Tylko grać? -Spojrzałem na nią zdziwiony – Tylko?
-Owszem.
    Cisza nastała przy stoliku, a my obaj wpatrywaliśmy się w nią skonsternowanym wzrokiem.
  • Jest też coś więcej. Dla was to rozgrywki, wyniki i mecze. Ale nigdy nie widzieliście tego od tej drugiej strony. Kibice znają cel, wartości. Dla was liczy się wynik. Dla mnie to co innego. Dla innych lalek czy dziewczyn to moment do pokazania się na stadionie. Dla mnie to sport, coś w stylu, pasji! Ludzie potrafią zabić dla honoru, wy umiecie się co najwyżej szarpać za koszulki...
-Nie mów tak!
-Widzicie? - żachnęła się i po raz pierwszy dostrzegłem coś w jej oczach. Nie gniew, ale jakiś płomyczek idei którą właśnie próbowała nam przekazać – nie rozumiecie tego. U mnie w mieście piłka to element życia. Nie jesteś kibicem to nie masz życia. Są takie kluby... W Polsce fanatyzm jest też dosyć mocny, ale nigdzie indziej jak u nas, w Petersburgu.
Roześmiałem się kpiąco. Niezbyt mogłem uwierzyć w to co mówiła. Wariatka! Przemądrzała dziewucha, która próbowała udowodnić mi, że wie więcej od nas.
Spojrzała na swoje dłonie ewidentnie zawstydzona.
Mnie jednak wciąż intrygowała jej osoba. Była bardzo wojownicza i pewna siebie chociaż przy nas wydawała się mała i krucha. Cały czas jednak walczyła o swoje i chciała abyśmy zrozumieli co ma na myśli.
-Będę się już zbierać – mruknęła zbierając swoje rzeczy. Najwyraźniej nie chciała już mieć z nami do czynienia, skoro jej duma ucierpiała.
Wstała od stołu kładąc na blacie banknot i zarzucając dżinsową kurtkę.
-Do zobaczenia – uśmiechnęła się lekko.
-Nie bądź zła – powiedział Varane, a ja westchnąłem.
-Nie jestem – uśmiechnęła się cierpko – Przyzwyczaiłam się.
Spojrzałem na nią pytająco.
-Do tego, że nie traktuje się mnie poważnie – wzruszyła ramionami jakby nie chciało jej się tłumaczyć.– No ale to nic...
Złapała swoją torbę i wyszliśmy przed restaurację. W ciągu kilku minut jakby zapomniała o wszystkim. Znowu była inną osobą, która nie przejęła się tym, że ktoś nie zrozumiał tego co mówiła. Nie chciała drążyć dalej tego tematu dlatego odpuściła.
Ruszyliśmy powolnym krokiem w stronę miasta. Żadne z nas nie przerwało ciszy która nastała, aż do starówki.
Całą drogę obserwowałem jej radosną twarz. Napawała się miastem i ciepłem stąd bijącym. Dawno nie spotkałem tak prostej, delikatnej osobowości, a równocześnie silnego charakteru.
-Gdzie idziemy? - Spytała nagle. Już nie miała buntu w oczach. Tym razem wpatrywała się we mnie osoba o błyszczących oczach i szerokim uśmiechu. Jej długie blond włosy falowały pod wpływem ruchu, mieniąc się promieniami słońca, a cała radość znowu tkwiła w jej rumieńcach.
Spojrzałem na zegarek, a jej uśmiech przygasł. W telefonie mrugała mi wiadomość:
Wracaj. Gdzie jesteś? S.
Już dawno miałem być w domu. Ale oczywiście zasiedziałem się z Rafą.
-Przepraszam – mruknęła w odpowiedzi – Jeśli musicie iść, dam sobie radę...
-Mam dużo czasu – wymsknęło mi się niechcący, zanim pomyślałem.
Prawda była taka, że nie mogłem rozgryźć dziewczyny która przyleciała tu aż z Rosji. Zaintrygowała mnie już w momencie gdy spotkaliśmy się wspólnie na bankiecie. Zwykła fanka, miała tylko pobyć chwilę w naszym towarzystwie, uścisnąć nam ręce i zrobić sobie z nami zdjęcia.
Raphael jednak totalnie się wkręcił i wciągnął Rosjankę dużo głębiej w nasze życie. Ja osobiście nie był bym taki ufny. Wolałem najpierw wybadać teren i lepiej poznać sytuację. Młody chłopak jednak najwyraźniej naprawdę zafascynował się Blondynką.

RAPHAEL

Wszedłem do szatni rzucając swoją torbę w kąt pomieszczenia. Dostrzegłem, że grupa kumpli już siedziała w środku, a kilku z nich posłało mi pytające spojrzenie.
-No? - sapnąłem zmęczony zrzucając kurtkę i buty i grzebiąc w torbie.
Sergio wyszczerzył się szeroko, a stojący nieopodal Morata szturchnął go w ramię.
-Wszyscy już wiedzą – mruknął Ramos przebierając się w swoje ciuchy treningowe.
-O czym? -Zmarszczyłem brwi nie do końca wiedząc o co chodzi.
Karim w podskokach podfrunął do reszty i w radosnym uśmiechu zaczął stroić miny.
  • O pewnej blondwłosej piękności ze wschodu. Jak jej tam Sona?
-Sonja – poprawiłem go, a kilku kumpli roześmiało się – Do czego pijecie?
Drzwi skrzypnęły i pojawił się Iker.
-Te półgłówki piją do tego, że ta Rosjanka wpadła Ci w oko – doszedł do swojej szafki i przywitał się ze wszystkimi. Zdjął koszulkę zostając w samych szortach.
Parsknąłem śmiechem.
  • To nie we mnie jest wpatrzona jak w obrazek – fuknąłem w jego stronę nieco ciszej. Iker udawał jednak, że tego nie usłyszał i wpatrywał się w swoje rzeczy na szafce, starajac się znaleźć jakąś niepotrzebną rzecz – Nie powiem, laska która zna się na piłce to skarb i powinno się z taką od razu żenić.
Casillas roześmiał się.
-Ona przynajmniej wie na jakiej pozycji grasz – mruknąłem do niego znacząco.
Poczułem jak Iker mierzy mnie wzrokiem. Dobrze wiedział, do czego piję. W tamtym tygodniu jego narzeczona pochwaliła się, że Iker to najlepszy blokujący świata. Wszyscy mieli z niej dobry ubaw, a gazety przez kolejnych kilka dni rozpisywały się na temat braku wiedzy Panny Carbonero.
-Odpieprz się – mruknął w końcu w moją stronę, po czym skierował się do wyjścia.
-Ej! Właśnie wpadłem na pomysł – zawołał w końcu Karim jakby chciał nas uwolnić od tej gotującej się wręcz atmosfery – Musimy się gdzieś wszyscy wybrać. Tak jak zawsze...
Wyszliśmy z szatni kierując się na boczne boiska. Szło nas kilku, w grupie, co chwilę przekomarzając się lub żartując.
-Nie martw się – Marcello klepnął mnie w ramię. Spojrzałem na niego zdziwiony, jakby nie rozumiejąc jego słów.
-Nie martwię się – mruknąłem – Fajna z niej dziewczyna, ale nie zabujałem się w niej ani nic...
-Jasneeee ... - roześmiał się Morata mijając nas z bananem na ustach - Zakochana para...!
Chłopaki zaśmiali się głośno, a ja złapałem go za kołnierz.
-Nie żyjesz Morata!

SONJA

Cały poranek spędziłam na bieganiu. W parku w okolicach centrum miasta znalazłam sobie elegancki pas zieleni na którym na sam koniec rozłożyłam swoje rzeczy i walnęłam się napawając się pogodą. Było pięknie, a ja nie mogłam usiedzieć na tyłku. Oparłam się na łokciach przez okulary obserwując całe otoczenie.
Nagle mój telefon rozdzwonił się. Wyjęłam go z kieszonki i zerknęłam na wyświetlacz. To najpewniej rafa, bo numer znowu nieznany, a w obecnej chwili nikt nie dzwonił, póki byłam za granicą.
-Halo? - zawołałam, a po drugiej stronie usłyszałam radosne śmiechy i hiszpańskie gatki.
-Cześć tu Raphael! - usłyszałam radosny głosik. Uśmiechnęłam się pod nosem. Najwyraźniej Realowe byczki zapragnęły zrobić sobie ze mnie żarciki.
-Tęsknię za tobą, myślę o tobie, aż mi od tego kołuje się w głowie!
-To piękne !- zawołałam do słuchawki. Niestety nie byłam w stanie rozpoznać do kogo należy głos.
Nie minęła sekunda gdy na linii doszło do jakiegoś zamieszania, a do słuchawki dobrał się ktoś jeszcze.
-Halo?
-Tak? - spytałam nieco głupio, ale nie wiedziałam z kim rozmawiam.
-Cześć, tu Iker, przepraszam za tych idiotów – sapnęłam, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa – hej???
-jestem jestem – uśmiechnęłam się lekko – rozmawiam z tobą.
-Tak – potwierdził śmiejąc się równocześnie. Powiedziałam to na głos? -Rozmawiasz, jeszcze raz sorry za tych baranów.
-Nie ma za co – mruknęłam zawstydzona równocześnie się rozłączając.
Ległam znowu na trawę oddychając ciężko. Ty głupia kretynko!
Jakiś czas później telefon znowu się rozdzwonił, a gdy na wyświetlaczu spostrzegłam ten sam komunikat co wcześniej zmarszczyłam brwi. Nie chcę z nim gadać, ani nic...
-Halo? - mruknęłam sennie.
-Nie wierzę – usłyszałam głos piłkarza – Nie wierzę w to, że do ciebie zadzwonili. Co za idioci! Co ci wygadywali?
-Powiedzieli mi bardzo ładny wiersz... o... właściwie nawet nie wiem o czym– uśmiechnęłam się lekko na swoje kłamstewko.
-Taaa... Chcesz się spotkać? - spytał, a ja otworzyłam oczy.
-Nie wiem – odpowiedziałam niepewnie – A ty chcesz?
-Mogę wziąć kogoś i pójdziemy na lody – powiedział, a ja spojrzałam po sobie. Musiałabym się przebrać. Nie dając mi jednak nic powiedzieć dodał – Okej, bez dyskusji. Podaj mi gdzie mam być i nie długo tam będziemy. I nawet nie chce słyszeć, że nie możesz!


niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział 3

Bez zbędnego gadania zapraszam do czytania ;)

Sebastiana pożegnałam na lotnisku jeszcze wcześniej niż planowałam. Miał mi za złe, że postanowiłam zostać, więc poinformował mnie, że wyjeżdża. Zupełnie nie rozumiałam jego decyzji, ale przyjęłam ją z honorem. Nadal jednak irytował mnie fakt, że trzy dni wcześniej wyjechał co wiązało się z płaceniem za cały pokój już teraz. Jeszcze wczorajszego wieczoru porządnie przeliczyłam swoje oszczędności. Jeśli wszystko się zgadza istniała możliwość kupienia sobie sukienki.
Mój telefon rozdzwonił się, wybudzając mnie z rozmyślań. Na wyświetlaczu migał „nieznany numer” co nieco mnie zdziwiło, jednak po chwili dostałam olśnienia.
-Halo?
-Cześć, Tu Raphael! - usłyszałam w słuchawce francuski akcent.
-Cześć – odpowiedziałam.
-Rozumiem, że zostajesz prawda?
-Owszem. Mój przyjaciel pojechał już wczoraj, ale ja postanowiłam, że zostaję. Taka okazja...
-Widzisz? Mówiłem, że tak będzie.
Uśmiechnęłam się pod nosem i położyłam na łóżku.
-I jakie masz plany?
-Muszę kupić sukienkę by nie wyjść na wieśniaka – zrobiłam kwaśną minę. Nie miałam zwyczaju chodzić w sukienkach. To nie był mój ulubiony strój więc nie uśmiechała mi się wizja kupna sukienki. Sama na dzień dzisiejszy wybrałam swój ulubiony szary zestaw.
-Super pomysł. Znam kilka fajnych sklepów.
Poczułam gulę w gardle. Raphael nie do końca chyba zdawał sobie sprawę, że nasze portfele znacznie się różnią.
-Chyba dam sobie radę sama. Jestem dużą dziewczynką – powiedziałam stąpając po dość stabilnym gruncie.
-Wierzę Ci – usłyszałam jego radosny śmiech – Możemy się dzisiaj spotkać? Mam dla ciebie niespodziankę.
Poczułam jak humor mi się poprawia. Nawet najsłabsza niespodzianka od piłkarza Realu Madryt będzie najlepszą niespodzianką w życiu.
Tak więc dwie godziny później naciągnęłam na głowę baseballówkę i z torbą na ramieniu ruszyłam do ustalonego miejsca.
Chłopak już tam czekał więc dość szybko się dosiadłam i od razu poprosiłam o kawę.
-Jak ci mija dzień?
Wzruszyłam ramionami.
-Co to za niespodzianka? - nie mogłam się doczekać.
-Rozmawiałem z moim kolegą. Pojawi się na bankiecie – uśmiechnął się cwanie, a ja poczułam, że palę buraka.
-El Santo? Naprawdę?! - Miałam ochotę piszczeć i skakać ze szczęścia, gdy piłkarz przytaknął – Nie mogę w to uwierzyć!
-Cieszę się, że podoba ci się niespodzianka.
-Nawet sobie nie wyobrazisz – zawołałam – Mieszkam w odległym zakątku świata, jadę by zobaczyć mecz, a tu się okazuje, że nie dość, że poznaję jednego z piłkarzy to jeszcze zapraszają mnie na bankiet i mam zobaczyć swojego mistrza.
Roześmiał się. Byłam tak podekscytowana, że nie mogłam się ogarnąć.
-Dobrze. Czy pasuje ci aby samochód podjechał po ciebie w piątek o dziewiętnastej?
Pokiwałam pospiesznie głową. Nadal nie mogłam w to uwierzyć, mają spełnić się moje marzenia! Co ja gadam, tego nawet nigdy nie brałam pod uwagę!
Spojrzałam ponownie na piłkarza.
-Możesz mi coś powiedzieć? - spytałam ostrożnie – będziesz sam?
Zmarszczył brwi nieco zaskoczony pytaniem. Nie chciałam aby tak to zabrzmiało.
-Przepraszam, nie żebym była nachalną fanką czy coś w tym stylu. Po prostu... Strasznie się boję.
Jego mina złagodniała.
-Nikogo nie znam, jestem obcą osobą, nie znam waszego języka. Czuję, że umrę. I chciałam cię prosić abyś mnie nie zgubił przypadkiem w tłumie.
Tym razem już się roześmiał.
-Będę Cię pilnował jak oka w głowie – posłał mi oczko na co odetchnęłam z ulgą.

Tak jak piłkarz zapowiedział, czarny mercedes zatrzymał się pod moim blokiem punktualnie, więc od razu mogłam wskoczyć do środka. Pogoda była paskudna, dlatego moja fryzura którą misternie ułożyłam godzinę temu teraz wyglądała jakbym wpadła pod Tira. Byłam tak poddenerwowana, że widok mokrych włosów w szybie auta przyprawiał mnie o płacz.
Specjalnie na tę okazję założyłam prostą miętową sukienkę. Urzekła mnie swoją prostotą i wręcz kanciastym kształtem, ale w tej chwili mogłam wyglądać jedynie jak biedak.
Pospiesznie wyjęłam wszystkie wsuwki z włosów i małą szczotką do włosów, delikatnie je rozczesałam.
Mój telefon zabrzęczał.
-Da?
-Tu Raphael, jedziesz już?
-Niestety tak, aczkolwiek... Prawdopodobnie powinnam była zostać w domu. Wyglądam jak mokra kura.
-Jak co? - roześmiał się, najwyraźniej nigdy wcześniej nie słysząc takiego określenia.
-Nieważne – jęknęłam starając się ogarnąć.
Gdy tylko podjechałam dostrzegłam, że piłkarz stoi niedaleko wejścia z ogromnym parasolem. W jednej chwili pojawił się obok mnie osłaniając przed deszczem.
-Pani pozwoli? - podał mi ramię, a ja poczułam, że palę buraka – Wyglądasz powalająco.
-Taka odmiana – westchnęłam i podreptałam za nim w stronę hotelu.
Przez pierwsze pół godziny nie ogarniałam zbyt wiele. Byłam zbyt przerażona i jedyne co robiłam to obserwowałam ludzi w około dostrzegając co jakiś czas ogromne zamieszanie fotoreporterów które oznaczało, że obok znajduje się ktoś ważny.
Nagle, taka jak od dłuższego czasu zrobiło się ogromne zamieszanie od strony drzwi. Stojąc raczej na uboczu obok Varanea próbowałam dostrzec któż taki się właśnie pokazał.
-Iker – nachylił się do mnie piłkarz, a ja uśmiechnęłam się delikatnie. Odwróciłam się do niego.
-Jezu... Chyba umrę.
Obserwowaliśmy jak bramkarz klubu wchodzi do głównego hallu otoczony fleszami, a u jego boku kroczyła jak zawsze piękna i błyszcząca partnerka. Z tego co pamiętam dziennikarka. Skrzywiłam się, gdyż dziwnym trafem nigdy nie uważałam dziennikarzy za wiarygodne osobowości.
Wyglądali wspaniale. Ona niczym królowa wpłynęła na salony, a tuż za nią kroczył bardzo elegancki piłkarz.
-Trochę go przytłacza – mruknęłam gdy Varane pojawił się u mojego boku z kieliszkiem szampana.
Kwadrans później zostałam złapana przez kobietę z klubu, która załatwiła mi wejściówki. Zwróciła się do kilku reporterów, a także kamery stojącej nieopodal.
-A to jeden z naszych dzisiejszych gości – zawołała. Chwilę później pojawiło się obok mnie dwóch mężczyzn w garniturach reprezentujących władze klubu, a także Raphael Varane który doskonale wspierał mnie na duchu. Czułam, że cała aż dygoczę z nadmiaru emocji.
-Sonja Vajentyna – dodała kobieta – Panna Sonja przyjechała do Madrytu by udać się na mecz swojej ukochanej drużyny, a my umożliwiliśmy jej spotkać się z nimi na żywo.
To nic, że pomyliła moje nazwisko. Chwilę później stałam już przed kamerą jedynie w obecności piłkarza, który raczej mało był zainteresowany przemową a bardziej wszystkim w około.
-Jak się Pani czuje?
-Przerażona – odpowiedziałam, a kilka osób się roześmiało – To znaczy. Nadal nie wierzę, że tu jestem. Nie wiem nawet czym sobie na to zasłużyłam...
Jak najszybciej uciekłam sprzed oczu kamerzysty i uciekłam do łazienki.
Byłam tak przerażona, że nie dostrzegłam kobiety która tego wieczora pojawiła się u boku samego El Santo, a która właśnie malowała obok mnie usta, wpatrując się w ogromne lustro. Umyłam dłonie i odetchnęłam.
-Stresik?
Przytaknęłam nieco zdziwiona, że mnie zauważyła.
Spojrzała w moją stronę i zlustrowała od góry do dołu.
-Z takimi nogami też bym miała stres. Zbyt męskie jak na mój gust. Chociaż, ogólnie wygląda pani na jakiegoś sportsmana. A kobiety które mają mięśnie mnie obrzydzają. Ja sama należę w końcu do raczej szczupłych osób. Długo nad tym pracowałam.
Wpatrywałam się w nią przeciągle, aż w końcu z uśmiechem odpłynęła w swoją stronę.
Kopara opadła mi chyba do samej ziemi, a ja nadal nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam.
Wychodząc z łazienki nadal byłam przerażona i zdziwiona.
-Sonja! - usłyszałam głos Varane, który wybudził mnie z oszołomienia – Coś się stało?
-Miałam bliskie spotkanie trzeciego stopnia z partnerką El Santo – mruknęłam na co się roześmiał.
-Nie przejmuj się, to dziennikarka, plotkara i celebrytka – poklepał mnie po ramieniu – A teraz chodź, przedstawię cię kilku osobom.
Jego słowa jeszcze bardziej mnie przeraziły, ale dałam się pociągnąć do stolika przy którym już siedziało kilkanaście osób.
Zawołał coś po hiszpańsku, a ja nadal stałam jak trusia. Wpatrywało się we mnie kilkanaście par oczu, a ja nie rozumiałam ni jednego słowa z tego co mówili. W jednej chwili wyłapałam tylko „Adopt me!” i przypomniałam sobie kartkę którą miałam na meczu. Szturchnęłam go w ramię
-Eejjj! - zawołałam – To nie fair!
-Jesteś Rosjanką? - spytał w końcu sam Morata. Odetchnęłam i przytaknęła równocześnie.
-Nie rozumiem nawet słowa po hiszpańsku – mruknęłam gdy w końcu usiedliśmy przy stole.
Ktoś coś dopowiedział po hiszpańsku.
-Nie rozumiem – jęknęłam na co wszyscy się roześmieli.
-Wiemy – dopowiedział Casimiro – Dlatego lepiej dla nas. Nie chciała byś tego rozumieć. Popatrzyłam na niego przerażona. Varane go skarcił, po czym uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco.
-Nie przejmuj się. Taki żarcik.
Przez resztę wieczoru chodziłam jak struta. Nie miałam odwagi odezwać się do kogokolwiek, ani w ogóle patrzeć się na jakiegokolwiek piłkarza. Siedziałam więc w miejscu w którym zostawili mnie piłkarze i wyczekiwałam, aż impreza się skończy.
Poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię.
-Chodź! - piłkarz podbiegł do mnie i pociągnął w stronę tłumu. Dopiero po paru sekundach zorientowałam się że stoję w kręgu, dokładnie na wprost mojego ideału.
Iker Casillas.
Jego wzrok na ułamek sekundy zawiesił się na mnie po czym ponownie wrócił jakby próbował sobie przypomnieć czy może mnie skądś znać.
Wyglądał na dużo młodszego niż w rzeczywistości. Był wysoki i bardzo postawny. A małe zmarszczki wokół oczu sprawiały, że wyglądał ciepło i radośnie. Wyglądał idealnie jak z plakatu który wisiał w moim malutkim pokoju. Wąskie wargi tworzyły cienką linię układającą się w delikatny uśmiech, a ciemne oczy wpatrywały się we mnie intensywnie.
-Iker, poznaj Sonje...
El Santo nadal wpatrując się we mnie pochylił się i podał mi rękę. Nie mogłam złapać oddechu kiedy poczułam jego lekko szorstką skórę. Matko boska, właśnie dotknęłam najlepszego bramkarza na świecie!
-Ah tak! - usłyszeliśmy głos dziennikarki u jego boku – Fanka mojego Ikera! Jesteś tą zaproszoną.
Brzmiało to jak „tą biedaczką”. Przełknęłam ślinę.
-Mówiłam już, że wyglądasz czarująco. Jesteś modelką? Aktorką?
Wpatrywałam się w nią oszołomiona. Varane delikatnie szturchnął mnie w ramię.
-Kulturystką.
Kilka osób spojrzało w moją stronę.
-Nie, nie... chodzi o to, że trenuję czynnie sport. Nie jestem jakimś przerośniętym babskiem z testosteronem – jęknęłam w odpowiedzi.
Przytaknęli. Podszedł kelner podając nam kieliszki z winem. Ludzie gdzieś się rozmyli, pozostawiając mnie sam na sam z Varanem, który wziął sobie do serca fakt by mnie nie spuszczać z oczu, Morata oraz sam Casillas.
-Lubisz piłkę nożną?
-Jako sport, owszem – odpowiedziałam Moracie.
-Nie wszystkie kobiety lubią ten sport – odezwał się jak dotąd milczący Casillas. Miał charakterystyczną chrypkę.
-Nie jestem jak wszystkie kobiety – dodałam nieco ciszej i spojrzałam na Sarę Carbonero która nieopodal plotkowała z jakąś modelką.
Powoli sączyłam trunek.
-Lubię piłkę w której są zasady, ale też taką z honorem, z walką, nieco brutalną, ale z charakterem.
-Znam pewną reprezentację która udowodniła mi, że nie mają ani honoru, ani charakteru – odezwał się znowu Iker, a my przysłuchiwaliśmy się jego słowom – Byli beznadziejni! A jeszcze na koniec strzelili nam bramkę, przy okazji prawie łamiąc nogę Busquetsowi. Ruscy to najgorszy naród na świecie. Grają beznadziejnie...
Poczułam, że wino wpada mi nie tam gdzie trzeba, przez co nagle się zakrztusiłam, a cały napój wystrzelił mi z ust. Kaszlałam i charczałam nie mogąc złapać oddechu. Poczułam jak krew mi buzuje. Wyprowadził mnie z równowagi!

-Ja jestem z Rosji!

piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział 2

Jest i rozdział drugi. Nie jest ich zbyt wiele, a i akcja jest dosyć szybka i płynna. Razem siódemka. Póki co, zapraszam do czytania. Buziaki
_________________________________

Po głowie nadal chodziły mi słowa chłopaków. A nawet obraz, tego co się stało. Jeszcze tego samego wieczora w internecie pojawiło się moje zdjęcie. W anegdotkach dotyczących promocji książki, tą najbardziej lubianą był wątek piłkarza i jego fanki.
-Gotowa? - spytał Bastian kiedy narzuciłam na szyję szalik klubowy który dostałam już w prezencie od Ciro, Davida i Andresa.
To fantastyczni ludzie.
Kiwnęłam mu głową, sama kierując się w stronę wyjścia. Całymi dniami wręcz kipiałam radością tańcząc po pokoju. Dojazd na stadion zajął nam zaledwie chwilkę. Postanowiliśmy być znacznie wcześniej, ale już teraz stojąc przy bramkach widziałam długą kolejkę. W rękach dzierżyłam aparat, nie mogąc się doczekać kiedy pojawię się w miejscu o którym śniłam latami.
Przez cały mecz czułam, się jak na szpilkach. Aparat przejął Bas który był w stanie ogarniać co się dzieje w około niego i na okrągło pstrykał nam fotki.
-Napisali ci Hiszpanie!- zawołał do mnie kiedy tylko była przerwa – oderwałam wzrok od boiska, kiedy tylko piłkarze zniknęli mi z pola widzenia, kryjąc się w tunelu.
-Widziałam Casillasa! Widziałam Casillasa! - zawołałam, nie mogąc się opamiętać.
Tak jak w międzyczasie wspomniał Bas, chwilę później obok nas pojawiło się również trzech Hiszpanów. Uścisnęłam każdego z nich. Cieszyłam się, że ich widzę.
-Siema psycholko! - zawołał Ciro, a ja wystawiłam język – Cieszysz się, że tu jesteś?
-I to jak! Marzyłam o tym od kilku ładnych lat! Chociaż... nigdy nie wierzyłam, że to marzenie się spełni!
-Widzieliśmy Cię na telebimie! Myślisz, że Casillas podpisuje już papiery?
Zaśmiałam się radośnie. Chwilę przed rozpoczęciem, na karcie z tacki McDonalda markerem napisałam ogromne słowa „Casillas Adopt me!”. Najwyraźniej któraś kamera to wychwyciła.
Wyszczerzyłam się radośnie.
Przenieśliśmy się w stronę trybun, oczekując pojawienia się piłkarzy, kiedy podeszła do nas elegancka kobieta. Ubrana była w galowy komplet i dokładnie lustrowała każdego z nas.
-Pani Sonja...?
Spojrzałam zaskoczona na Panów.
  • Sonja Valentinova – przytaknęłam.
  • Moge Panią prosić? - spytała, więc odeszłyśmy na bok – Mam dla Pani zaproszenie na bankiet.
Zamrugałam.
-Jaki Bankiet?
-Klubowy. To taki prezent od klubu, znamy Pani historię – uśmiechnęła się lekko – A w czasie przerwy, kamera pokazała Panią. Pan Rafael nagle zakomunikował, że to Pani...
Wpatrywałam się w nią nieco zaskoczona. Jak to niby możliwe?
-Bankiet to uroczystość charytatywna. Odbędzie się za dwa tygodnie – powiedziała, a ja poczułam jak tracę oddech.
-Za tydzień mnie tu już nie będzie -jęknęłam.
Kobieta podała mi kopertę.
-Proszę się zastanowić, to dla Pani szansa, a dla nas przyjemność. Po meczu zapraszam jeszcze do wejścia A dla VIPów. W tej chwili muszę już wrócić do siebie...
Pokiwałam głową pozwalając jej odejść. W momencie gdy zniknęła mi z oczu, poczułam, że obok stanął Ciro i Bas.
-Co tam psycholko? - spytał ten pierwszy, a ja przygryzłam wargę.
-Zostałam zaproszona na bankiet klubu – powiedziałam odwracając się do nich. Zobaczyłam jak zdziwienie wkrada się na ich twarze, a ja nadal nie mogłam porządnie oddychać.
Szybko wytłumaczyłam o co chodzi, ponieważ nasi właśnie wbili bramkę.
-Isco! - zawołał do nas David, a ja dobiegłam do barierki – Idealna główka!
Przez resztę meczu czułam jak adrenalina we mnie buzuje. Emocje naprawdę mnie przepełniały i gdy tylko zabrzmiał ostatni gwizdek nie mogłam się napatrzyć na wszystkich na boisku.
Równocześnie wiedziałam, że kobieta z zarządu nie będzie czekała na mnie wiecznie, więc umówiwszy się z chłopakami przy wyjściu H, szybko pobiegłam w miejsce vipowskie.
-Jutro, w biurze zarządu będzie do odebrania zaproszenie – uśmiechnęła się delikatnie. Nie mogła mieć więcej niż czterdzieści lat. W przyszłości chciałabym współpracować na tak honorowej pozycji jak ona. Może w jakimś małym, rosyjskim klubie.
-Idziemy oblać zwycięstwo do klubu – zawołali Hiszpanie – Pokażemy wam gdzie świętują zwycięzcy.
I tak jak powiedzieli, tak też zrobiliśmy. Panowie zaprowadzili nas do miejsca gdzie większość ludzi świętowało zwycięstwo swojego klubu. Bawiłam się, piłam i tańczyłam z różnymi facetami, najwięcej plusując sobie bluzką klubową.
Kiedy po godzinie zasiadłam w końcu na kanapie, odetchnęłam zmęczona
-Nareszcie wróciłaś – uśmiechnął się do mnie Bas i złapał za rękę – Czas wracać.
-Zwariowałeś? - zaśmiałam się. Zbyt dobrze się bawiłam – Chcesz to wracaj.
Widziałam, że nie jest zadowolony więc w końcu uległam. Zebrałam swoje rzeczy i pożegnałam się zresztą. Gdy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz Bastian przywołał taksówkę. Dopiero gdy usiadłam poczułam jak bardzo jestem zmęczona.
-Dzięki, że mnie wyciągnąłeś – mruknęłam ziewając, a on ucałował mnie w czoło.
-Nie ma za co. Obudzę Cię jak dojedziemy.

Nad ranem, obudziłam się o szóstej, mimo że położyłam się blisko drugiej. Niby nie siedzieliśmy długo na imprezie, ale nie należałam do imprezowiczów, więc bladym świtem byłam już gotowa na mały trening. Wygrzebałam swoje buty treningowe i narzuciłam dres. Wychodząc z mieszkania wybrałam się na małą przebieżkę. Ciągłe obcowanie ze sportem sprawiło, że bez trudu pokonałam dziesiątkę i skupiłam się na porządnym rozciąganiu.
Po powrocie do mieszkania, nadal wszyscy spali. Cichaczem doprowadziłam się do porządku w łazience i zrobiłam sobie duże śniadanie składające się z jajecznicy z czterech białek i zupy mlecznej.
-Się masz wariatko – w progu pojawił się Bastian. Wyglądał na padniętego więc szybko przyszykowałam mu kubek kawy – Wyspałaś się?
-Mhm – pokiwałam głową i uśmiechnęłam się, pakując sobie do ust jedzenie.
-Biegałaś?
-Mhm.
Pokręcił głową.
-Przy tobie można wpaść w kompleksy – mruknął.
-Przy tobie niekoniecznie – uśmiechnęłam się cwanie.
Przez cały dzień siedziałam jak na szpilkach. Aż mnie nosiło i kiedy w końcu wybiła godzina popołudniowa mogłam udać się do klubu by dostać zaproszenie. Jeszcze nie przemyślałam co zrobię z faktem, że wyjeżdżam za tydzień. Bastian musiał wracać do pracy, a ja prawdę mówiąc mogłabym coś wymyślić i zostać dłużej. Albo wrócić tu jeszcze raz, aczkolwiek na to nie pozwoliły by mi już moje oszczędności.
Przed stadionem znalazłam się punktualnie o trzeciej i gdy tylko weszłam przez główne drzwi zwróciłam się do ochroniarza. Ten wskazał mi drogę, aż w końcu stanęłam przed dębowymi, eleganckimi drzwiami prowadzącymi do jednego z wydziału klubu. Zapukałam nerwowo. Właściwie nie wiedziałam jak mam odebrać tą wizytę. Na spotkanie wybrałam swoje najlepsze ciuchy. Damskie polo, spodnie w kancik i marynarkę.
Drzwi otworzyła mi ponownie ta sama kobieta.
-Witam, witam – zaprosiła mnie do środka. Elegancki gabinet w nowoczesnym stylu. Po chwili dostrzegłam również jednego z piłkarzy siedzącego na sofie. Raphael Varane – Już Pani szykuję kopertę.
-Dziękuję. Ale tak naprawdę, niezbyt wiem jak powinnam się zachować – powiedziałam. Niezupełnie zdawałam sobie sprawę, czym właściwie było to zaproszenie.
-To prezent. Klub i piłka to jedna rodzina. Mamy na świecie mnóstwo fanów.
-I ja jedna na miliony...
-Pomagamy ludziom. Gdy chore dziecko ma marzenie, gdy ktoś kto jest naszym wiernym fanem chce być cząstką klubu. Ale tym razem, jest Pani. Bo chcemy pokazać światu, że klub wspiera nie tylko, tych biednych, chorych fanów w potrzebie.
-To niesamowite, ale tak jak wspominałam, miałam tu zostać do końca tygodnia. Niezupełnie wiem co powinnam zrobić – Spojrzałam na kopertę którą wręczyła mi kobieta.
-Pomyślimy nad tym – odezwał się piłkarz wstając – Zapraszam Panią.
Zwrócił się do mnie? Spojrzałam na niego zdziwiona.
Varane chwycił mnie za łokieć i skierował się w stronę drzwi. Ukłonił się nisko i wypchnął na zewnątrz.
-Proponuję kawę. Przemyślimy sytuację – mówił płynnie po angielsku, z charakterystycznym miękkim akcentem. Pochodził bodajże z Francji. Nadal nieco otumaniona podążyłam za nim w stronę wyjścia. Skierowaliśmy się w stronę jednej z uroczych kawiarenek nieopodal gdzie od razu wskazano mi miejsce. Matko! Właśnie siedziałam na wprost piłkarza Realu Madryt.
Przygryzłam wargę. Że też bywałam odważna nie w tych momentach co trzeba...
-Nie przedstawiłem Ci się jeszcze – chłopak uśmiechnął się lekko – Raphael.
-Sonja – uścisnęłam mu rękę.
-Jesteś fanką klubu?
-Największą – przytaknęłam uspokajając się – Nie spotkasz drugiej takiej dziewczyny.
Przez godzinę rozmawialiśmy na milion tematów związanych z piłką. Już sam fakt, że mogłam z nim porozmawiać, przyprawiał mnie o dreszcze. Zadawałam mu milion pytań, że aż w końcu ugryzłam się w język.
-Przepraszam, zapomniałam się – mruknęłam na co roześmiał się szczerze.
- Nic nie szkodzi. A kto jest twoim piłkarskim autorytetem? - spytał w końcu, a ja spojrzałam na swoje dłonie.
-Zinedine Zidane – upiłam łyk kawy – A obecnie Iker Casillas.
-A nie z klubu?
-To nie tak, że lubię tylko piłkarzy z klubu – obruszyłam się – Podziwiam różnych graczy. Na przykład pod względem techniki nie mogę się nadziwić Zlatanovi Ibrahimowicowi.
-Jest super – przytaknął – Ale ja lubię również Riberyego.
-Ostry zawodnik.
Dyskutowaliśmy tak bez końca.
-A więc? Pójdziesz na bankiet?
Westchnęłam.
-Nie wiem. To znaczy, ciężko mi to ogarnąć. To takie niespodziewane, a poza tym, musiałabym, albo wrócić tutaj co dla mnie jest zbyt drogie, albo zostać, pogadać z kobitkami od których wynajmujemy pokój i zostać dłużej...
-No to już. Musisz z nimi pogadać i zostajesz!
-To nie jest takie proste. Mam ograniczony budżet – Żachnęłam się – A poza tym, jestem tu z przyjacielem. I on musi wrócić.
-Mogę ci we wszystkim pomóc – zaoferował się, co mnie nieco zdziwiło – Chętnie cię gdzieś podrzucę, podwiozę... Mogę ci towarzyszyć w trakcie bankietu.
-To naprawdę miłe, dziękuję.
Wyciągnął serwetkę leżącą na stoliku i długopis i podsunął mi pod nos.
-Napisz mi numer.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Nie mam wykupionych połączeń zagranicznych. Obsługuję tylko rosyjski numer...
-To nic – uśmiechnął się – Ja nie mogę Ci podać swojego. Rozumiesz, taka praca, ale o koszta się już nie martw. Naprawdę nie mam z tym problemów.
No tak. To sławny, bogaty facet. Jednakże posłusznie naskrobałam swój numer i chociaż z politowaniem spojrzał na zagraniczny zapis cyferek który wykonałam schował go do kieszeni. Wątpiłam by zatrzymał tę serwetkę. Pewnie już ją zgubił, lub za chwilę wytrze w nią nos czy coś innego.
-Jak się namyślisz to daj mi znać okej? Będę dzwonił za kilka dni.
-Okej, dzięki – pożegnałam się z nim.
-Pamiętaj, że to twoja życiowa szansa!

Słowa piłkarza dudniły mi w uszach przez resztę dnia i gdy tylko na mojej drodze stanął Bastian wiedziałam jaką podjęłam decyzję. I on niestety również.
-Zostaniesz – bardziej potwierdził niż spytał. Znał mnie zbyt dobrze.
-Oczywiście, że tak – pokiwałam głową ładując sobie na talerz porcję obiadową którą chłopak zamówił w restauracji – To jedna szansa na milion. Gdyby nie to głupie ujęcie na trybunach... Widzisz, cały los sprzyja mi abym tam poszła!
-Jasne, że tak, ale widzisz. Ja muszę wrócić – powiedział, a ja przytaknęłam – Nie mogę cię tu zostawić samej.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Oczywiście, że możesz. Będę w kontakcie z Ciro, Davidem i Carlosem. Jak nie oni to nasze współlokatorki. Znam tu już grupkę. Zresztą, ten piłkarz, Raphael Varane, zaoferował mi pomoc...
-Czyli chodzi o niego – mruknął, a ja nie do końca rozumiałam jego słowa – Naprawdę wierzysz, że piłkarz znajdzie czas...
-O czym ty mówisz?- poczułam, że cały mój dobry humor gdzieś upływa – Nie psuj mi humoru Bas, okej?
-Jasne – mruknął naburmuszony i wrócił na kanapę. Odpalił telewizor przeskakując po kanałach. Jako, że współlokatorek nie było, mieliśmy możliwość skorzystać trochę z salonu. A ze względu na to, że nie wiele rozumieliśmy z języka, pozostało nam oglądanie rozgrywek sportowych.
Gdy tylko przełączyłam na mecz, Sebastian podniósł się zniecierpliwiony.
-Ile można! - warknął, a ja wystawiłam język przedrzeźniając go.
-Dajże spokój! Przykro mi, że nie jestem taką dziewczyną jak inne!
Spojrzał na mnie zdziwiony.
-Poszedł bym, ale na nasz mecz – mruknął w końcu zapatrując się w ekran.
Westchnęłam.
-Wiesz, że to nie takie proste...
Przytaknął
-Możemy oglądać je w telewizji...
-To nie to samo. Brakuje mi czasu kiedy, wolałaś chodzić na 'Mieszki'. Paliliśmy race i szaleliśmy.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Tak, to były czasy. Jeszcze jakiś czas temu siedziałam w tym po uszy. Zenit Petersburg był całym moim życiem, a ja pośród jego kibiców czułam się jak w rodzinie.



niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział 1

Cieszę się, że Prolog wam przypadł do gustu. Mam nadzieję, że jedyneczka również ;) Bardzo lubię to opowiadanie. Jest krótkie, ale bardzo ciepłe i takie realne w swojej nierealności ;)
+-+-+-+-+
Nie jestem psycho fanką.
Ikera Casillasa zaczęłam podziwiać w wieku szesnastu lat. Za piłką szalałam od małego. Obecnie miałam dwadzieścia trzy i dziwnym trafem mój obiekt westchnień się nie zmienił. Miałam grono znajomych którzy lubili piłkę nożną, a w szczególności Real, ale nigdy z nikim nie podzielałam tego typu zamiłowania. Bastian traktował moje zainteresowania jako czyste wariactwo. Często słyszałam z jego ust dogryzki, ale to mój kumpel dlatego równie mocno go wtedy zlewałam.
Leżąc na łóżku w naszym tymczasowym lokum, zastanawiałam się nad tym co właściwie tu robię. Zegarek wskazywał godzinę szóstą rano, a ja leżąc wpatrywałam się w sufit.
Podróż mieliśmy męczącą, ale emocje zbyt mocno mną targały abym mogła spać dłużej.
Chłopak, który zajmował rozłożony na środku podłogi materac chrapnął przeciągle, a ja rzuciłam w niego butem.
-Czego? - Sapnął wybudzony, a ja zaśmiałam się podekscytowana – Sonja! Jest szósta!
-Wiem, wiem – westchnęłam, znowu sadowiąc się na łóżku – Już będę cicho.
Wiedziałam, że tak tego nie zostawi i nie zaśnie już skoro ja leżałam obok jak trusia. A to mogło zwiastować niebezpieczeństwo.
-Okej. Jakie masz plany na dzisiaj? - westchnął w końcu bezsilnie, przecierając twarz dłońmi.
Wzruszyłam ramionami i obróciłam się na bok by go lepiej widzieć.
-Zobaczymy miasto. Pojutrze jest mecz więc myślę, że nie ma co zwlekać.
-Chcesz chodzić po mieście i oglądać pomniki? - spytał wyciągając się lekko – Myślałem że już obmyśliłaś plan porwania Casillasa...
-Bardzo śmieszne Bastian – mruknęłam – Niestety święci jak on nie chodzą ot tak o, ulicami Madrytu.
Chłopak uśmiechnął się do mnie lekko po czym sięgnął po swój komputer ukryty gdzieś pod stertą ubrań.
-Niby nie, ale słyszałem plotkę, że czasem schodzą do swoich poddanych – wyświetlił jedną stronę i podał mi małe urządzenie. Zerknęłam zaciekawiona.
„Promocja klubowego Bestsellera...” Zaczęłam uważnie czytać, a z każdą minutą moje oczy stawały się większe.
-Skąd wiedziałeś!? - zawołałam równocześnie zatykając usta, aby nie zbudzić osób w sąsiednim pokoju. Starałam się oddychać w pełni, ale wiadomość którą właśnie odczytałam sprawiła, że mogłabym umrzeć.
Jeśli to co widzę to prawda, jutro odbędzie się promocja jednej z najnowszych książek dotyczących klubu. Całość odbędzie się w ośrodku sportowym na obrzeżu miasta i całość zwieńczona będzie możliwością spotkania kilku piłkarzy, wywiadem i podpisywaniem książek.
-Musiał by się stać cud abyśmy się tam dostali – jęknęłam czując że zbiera mi się na płacz – To prawie nie możliwe.
Sebastian podniósł się z materaca pod drodze zahaczając o swój śpiwór.
-Nie wkurzaj mnie Valentinova! - Warknął w moją stronę łapiąc się za obolałą stopę– Nie po to przeleciałem te pieprzone kilometry i tyle się napracowałem abyśmy teraz nie mogli tam pójść. Wyobrażasz to sobie? Mogłabyś zobaczyć ich z bliska. Nie to co z trybun na Bernabeu.
Poczułam jakbym traciła oddech na tę myśl.
-Umarłabym chyba – mruknęłam.
Prawda była taka, że to co mówił Bastian było bardzo prawdziwe. Podróż z Rosji tutaj wiele nas kosztowała. Tyrałam i marzyłam o tej podróży wiele lat, ale nawet w chwili jak ta nawet mi nie przeszło przez myśl aby w jakiś sposób ich dorwać. Moim celem były dwa mecze, ale nie pomyślałam nawet o możliwości spotkania ich na żywo. Ba! Nawet o tym nie śniłam.
-Myślisz, że to możliwe?
Wzruszył ramionami.
-Dlaczego nie? Możemy dziś tam podjechać. Wybadać sytuację. Tak, że jutro będziemy już z rana czekali w kolejce – uśmiechnął się do mnie lekko, a ja poczułam jak jakaś magiczna siła napędza mnie od środka. Miałam ochotę skakać z radości.

Tak jak zaplanowaliśmy jeszcze przed ósmą ruszyliśmy na miasto. Bastian był niepocieszony, że nie dałam mu dłużej pospać, ale dziwnym trafem umiałam go zawsze do wszystkiego namówić. Zresztą to on zaplanował tą całą wycieczkę. Sama pewnie bym zaginęła w tym wielkim mieście, albo porwaliby mnie kosmici.
Nie często wyjeżdżałam za granicę. Zresztą, były to raczej pobliskie kraje, bo podróż z Rosji była dość kosztowna.
Madryt jednak wydawał mi się czymś pięknym. Kolebką kultury którą odkąd zaczęłam interesować się ligą chciałam poznać.
Tak jak się spodziewałam, Bastian wszystko zaplanował i tak najpierw wylądowaliśmy w Pałacu Królewskim mogąc podziwiać freski autorstwa Tiépolo oraz obrazy Velázqueza, Goya, Rubensa, El Greco, Juana de Flandes i Caravaggio. Bardzo lubiłam sztukę, ale nigdy nie należałam do osób które chciałyby pogłębiać ich interpretację, dlatego potulnie przeszłam wszystkie korytarze.
Wychodząc poszliśmy na lody. W małej kawiarence ja zamówiłam śmietanowe i bakaliowe, a Bastian jak zwykle czekoladowe.
-Co dalej kapitanie? - spytałam naciągając na głowę kapelusz co chwila lądując przed obiektywem aparatu chłopaka.
-Jest kilka muzeów w okolicy, ale nie wiem czy to dobry pomysł. Jest tak gorąco że wybrałbym podziwianie pewnego bardzo eleganckiego budynku... Znanego ośrodka sportowego.
-O.... - rozmarzyłam się chwytając go pod ramię. Uśmiech nie chciał mi schodzić z gęby byłam tak podniecona każdą sekundą w tym mieście – Jesteś najwspanialszy na świecie!
Ruszyliśmy w stronę Stadionu.
Po drodze kilka razy zbłądziliśmy, ale oboje byliśmy dobrymi żywiołowcami więc żadne przeszkody nie były nam straszne.
-Przepraszam – uśmiechnęłam się lekko, bo właśnie nadszedł czas użycia języka angielskiego. Zwróciłam się do pewnej brunetki która zajmowała się wskazywaniem miejsca gościom przed restauracją – Potrzebujemy pomocy...
Kobieta popatrzyła na mnie przerażona i pokręciła głową, że nie wiele rozumie.
-Czekajcie, poproszę przyjaciela – dała nam znak, że zaraz wróci. I tak też się stało. Zwróciliśmy się do kelnera.
-Jak dojść na Santiego Bernabeu?
Brunet uśmiechnął się czarująco i od razu wskazał nam drogę. Wcale nie było to tak daleko.
Pod stadionem przez pół godziny Bastian pstrykał mi zdjęcia we wszystkich możliwych miejscach. Daliśmy też radę dowiedzieć się o możliwych promocjach dla zwiedzających. Na pewno chcemy zajrzeć do środka!
Nie miałam pomysłu na to co jeszcze chciałabym zwiedzać więc oboje zadecydowaliśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie udać się od razu do ośrodka w którym jutro będzie prezentacja książki.
-Albo mi się wydaje, albo pierwsi fani już są – usłyszałam głos chłopaka i spojrzałam w tym samym kierunku. Nie przypuszczałam, ale faktycznie, pod bramą główną stał dość duży ogon kolejki do wejścia.
-Myślisz, że to na jutro?
Pokiwał głową.
Podeszliśmy bliżej chcąc wybadać sytuację, ale już na wstępie dostrzegłam białe koszulki i szaliki. Ja sama nie miałam żadnej z tych rzeczy. Przynajmniej jeszcze.
-Hej. Mogę zadać pytanie? - zwróciłam się po angielsku do trzech młodych fanów stojących nieopodal – Czekacie tu na jutrzejsze spotkanie Realu?
Przytaknęli.
-Jasne.
-Dlaczego już dzisiaj? - poprawiłam torbę na ramieniu, a oni wymienili spojrzenia.
-Miejsca są ograniczone. Nam zależy nad tym by wejść. A założę się, że i z tych tutaj wejdzie tylko połowa.
Słowa mężczyzny nieco mnie zdziwiły. Było mi przykro, że tak strasznie zgapiliśmy i gdybym nie była chętna do oglądania głupiego pałacu już bym miała miejsca w pierwszym rzędzie.
-Stoimy za wami – usłyszałam głos Bastiana – Musimy tam wejść. Nie jesteśmy stąd. Gdybyśmy wiedzieli, że tak to działa działalibyśmy już wcześniej.
-Słuchajcie, mamy tu koc. Siadajcie, myślę, że wszyscy się pomieścimy – Panowie zajęli miejsce. Byli przygotowani. Mieli miejsca na których siadali, karty do gry, a także gazety, mp3, papierosy, picie i jakieś przekąski.
-Jak ci na imię? - spytał jeden wyciągając do mnie rękę – Jestem Andres, a to David i Ciro.
-Prawie jak Barcelona! Jestem Sonja, a to Bastian – uścisnęłam mu dłoń.
-Skąd jesteście?
-Z Rosji – powiedziałam dumnie, szczerząc się przy tym.
-Interesujesz się piłką nożną? - zwrócili się do Bastiana, ale ten roześmiał się jedynie.
-Trochę, ligą podwórkową, ale wolę siatkówkę – powiedział i złapał mnie za ramię – To ona w tym siedzi. Jest wariatką pod tym względem. Zna Real jak żadna inna laska na świecie.
-Przestań – zrzuciłam jego ramię z siebie, ponieważ oparł się na mnie prawie przygwożdżając mnie do ziemi.
-I jesteście parą? - spytał David, a my oboje parsknęliśmy śmiechem i pokręciliśmy przecząco głowami. Fu! Ja z Bastianem? Nawet nigdy nie brałam tego pod uwagę. Znałam go stosunkowo długo by mieć z nim relacje bliższe rodzeństwu niż zakochanych.
  • Wyjdziesz za mnie? - Zawołał Ciro klękając nagle, a ludzie wokoło wiwatowali. Roześmiałam się głośno.
Rozmawialiśmy resztę wieczoru. Graliśmy w karty, choć nie było to takie łatwe przy różnicach językowych, a także cichaczem popijaliśmy wino, aby nikt tego nie zauważył. Bastian pomknął do domu by przywieźć mi koc, a także coś do jedzenia. Byłam silną babką, przez kilka lat jeździłam na obozy skautowe jak byłam młodsza i mała ilość snu nie była dla mnie problemem. Zresztą, na kilka godzin zdrzemnęłam się w aucie nowo poznanych kolegów.
Obudziłam się około szóstej nad ranem kiedy to na ulicy zaczęło się robić głośno. Auta powoli wjeżdżały na teren ośrodka i tylko wypatrywano kiedy pojawi się auto któregoś z piłkarzy.
-Nie mogę uwierzyć, że istnieje szansa na to, że kogoś z nich zobaczę – szepnęłam do chłopaków – Wiecie kto chociaż będzie?
Pokręcili głową. Nawet oni nie mieli zbyt wielu informacji. Przez kilka kolejnych godzin opowiadali mi na jakich meczach byli, z kim mają fotki, a czyje autografy.
Ja sama nigdy nie miałam okazji tak blisko obcować ze swoimi idolami.
O dziewiątej, tłum zaczął się przesuwać. Podskoczyłam nieco zbyt mocno podekscytowana i razem z tłumem zaczęłam kierować się w stronę bramy. Gdzieś obok mnie kręcił się Bastian. Wokół nas krążyło trzech ochroniarzy. Widziałam jak kolejka którą wczoraj zamykałam sama, dziś ciągnęła się jeszcze kilometrami za nami.
Widziałam jak Ciro, David i Andres oraz kilka innych osób wokół wykrzykują coś po hiszpańsku i wiedziałam co mogło być już tego przyczyną.
-To koniec, wpuścili już tyle osób ile mogli! Kurwa – zawołał do mnie wściekły David, a ja poczułam się strasznie przytłoczona. Byliśmy już prawie pod samą bramą!
Wyślizgnęłam się z tłumu i przysiadłam na krawężniku obok. Widziałam zdziwione spojrzenia chłopaków, ale nawet nie miałam pomysłu na to co zrobić.
Na szyi wisiał mi szalik klubowy, zawieszony przez Ciro wczorajszego wieczora. Na nos nasunęłam okulary i zapatrzyłam się na niebo. Wszystko w okolicy ucichło. Tylko wozy paparazzi kręciły się wokół nadal robiąc trochę zamieszania.
-Hej – obok mnie przysiadł Bastian – Wiem, że to dla ciebie ważne.
-Nic nigdy nie jest tak jak chce – warknęłam naburmuszona – Sam mówiłeś, że jesteśmy z tak daleka, że musimy się tam dostać...
-Przepraszam? - podniosłam wzrok na kobietę która machała do mnie mikrofonem. Słońce sprawiało, że niezbyt wiele widziałam – Mam pytanie!
Podniosłam się z ziemi i wyprostowana stanęłam do niej twarzą w twarz mrużąc oczy przez poranne słońce.
-Czemu się tu dzisiaj pojawiliście?
-Chcieliśmy spotkać się ze swoimi idolami – odpowiedziałam z prawdą – Przyjechaliśmy z daleka i pojawiła się taka okazja. Niestety się nie udało, ale mam nadzieję, że kiedyś mi się poszczęści.
Kobieta podziękowała kamerzyście.
-Jak ci na imię i skąd jesteś?
-Sonja, jestem z Rosji – uśmiechnęłam się lekko. Co miałam zrobić. Nie udało się, a nie mogłam być zła na cały świat. Pozwoliłam sobie na głęboki wdech.
Wróciłam między tłumek który pozostał przy bramie.
-Będziemy się już zbierać, co Bas? - odszukałam wzorkiem przyjaciela, który pokiwał jedynie głową.
-Zwariowaliście, dajemy im pół godziny i będą wyjeżdżać. Może wtedy uda nam się ich spotkać!
Przygryzłam wargę zastanawiając się nad ich słowami.
-Idziecie jutro na mecz?
-No jasne! Muszę na niego iść! Być w Madrycie i nie iść na mecz? - zawołałam. Powrócił mi humor i znowu zawzięcie opowiadałam o piłce nożnej. Nie mogłam przestać gadać, aż do momentu gdy nagle tłum znowu ożył.
-Są! To Benzema, Varane, Isco! - zawołał David. Cały tłum przesunął się pod piłkarzy którzy ciągle osłaniani byli ochroniarzami. Wyciągnęłam swojego samsunga i kliknęłam kilka fotek, które pewnie niezbyt wiele ukazywały piłkarzy. Lepsze jednak to niż nic.
-Nie widzę już ich – jęknęłam do Bastiana. Zrobiło się tłoczno, ludzie strasznie się przeciskali, krzyczeli, machali kartkami, a także robili zdjęcia. Nie do końca ogarniałam co się dzieje. Nie minęła sekunda, a ktoś pociągnął mnie za ramię. To Andres ciągnął mnie w nieznanym mi kierunku. Złapał mnie pod ramię. Wstrzymałam oddech zdając sobie nagle sprawę, że znajduję się dokładnie na pustym skrawku, naprzeciw trzech piłkarzy Realu Madrid.
Andres uśmiechnął się do mnie i wcisnął mi do ręki kartkę. Podsunęłam ją do Isco, który uśmiechnął się lekko i szybko naskrobał na niej podpis. Poczułam, że łzy spływają mi po policzkach kiedy w ciągu kilku mijających sekund Bastian przez tłum cyknął mi fotkę.
-Dlaczego płaczesz? - usłyszałam nad uchem głos Varanea co jeszcze mocniej wprawiło mnie w płaczliwy nastrój. Pokręciłam głową ni mogąc nic powiedzieć.
-Nie wiem – pociągnęłam nosem, a on objął mnie ramieniem. Poczułam zapach jego perfum, kiedy tak pochylał się nade mną i pozwalał abym go uścisnęła.
-Nie płacz Mała! – oderwał się i złapał moją twarz w swoje ręce. Uśmiechnęłam się szeroko, nie mogąc uwierzyć w moje szczęście. Pochylił się i dał mi buziaka prosto w usta, a następnie jeszcze raz przytulił. Chwilę później cała trójka mnie jeszcze uścisnęła, a tłum znowu mnie porwał. Stałam tak nieco otępiała wpatrując się w kartkę na której widniały trzy podpisy. Całe to zdarzenie trwało nie więcej niż kilkadziesiąt sekund, ale ja nadal miałam mętlik w głowie.
-Sonja! Sonja! - Złapał mnie Bastian, a chłopaki chwilę później rzucili mi się na ramiona.
-Nie mogę uwierzyć! - Zawołałam radośnie wieszając im się na szyi! A następnie jednym zwinnym ruchem wskoczyłam na Basa.
-Nawet nie uwierzysz! Gdy tylko Ciro podbiegł do nich i ich zatrzymał z tym tłumem, złapałem cię za rękaw. Powiedzieliśmy, ze jest z nami laska aż z Rosji i nie mogą tak odjechać.
Zapiszczałam radośnie, gdy Bastian wziął mnie na barana.
-Przepraszam! Przepraszam! Co powie Pani o tym co się stało? – dorwała się do mnie jakaś kobieta z kamerami i kilka innych osób.
-To nasza zasługa! - zawołał Andres – Dziewczyna przeleciała tysiące kilometrów! To jasne, że musiała zobaczyć piłkarzy!
-A że jeden ją nawet pocałował...
-Co? - zaśmiałam się na słowa Ciro.
-No, pocałował! - Zawołał radośnie – To twój urok Mała!